Jakie macie skojarzenia z Malborkiem? Zapewne każdy ma swoje: zamek, Nogat, zakon krzyżacki, rycerze itd. A ja na słowo Malbork mam jedno skojarzenie 4 rano… 🙂 Dlaczego? Otóż co roku wyjeżdżam na zawody do Malborka i wstaję o 4 rano. I chociaż nienawidzę rano wstawać, to w tym wypadku chce mi się. Nie wiem czy już o tym pisałam, ale swego czasu pracowałam w laboratorium na zmiany i aby dojechać do pracy na 6 rano, musiałam wstawać o 4 rano. Właśnie „musiałam”! Kiedyś idąc tak na pociąg o 5 rano, pomyślałam sobie nie chce tak żyć! Nie chcę musieć wstawać, chcę to robić z przyjemnością z własnej i nieprzymuszonej woli. Jeśli kiedykolwiek będę tak rano wstawała to tylko z chęcią. I tak jest, z chęcią wstaję o 4 rano żeby dojechać na zawody do Malborka.
Od 4 lat już Castle Triathlon jest w moim kalendarzu startów triathlonowych. W tym roku trochę się wahałam z racji przemęczenia po przygotowaniach do 1/2 IM, który zrobiłam 2 tyg wcześniej. Nie mogłam się jednak powstrzymać przed tą adrenaliną, emocjami i przygodą. Tak, przygodą! Bo każdy start w triathlonie to dla mnie wielka przygoda, w której zawsze coś się wydarzy. Przeżyję znowu fajne chwile, dostanę jakąś lekcję do odrobienia, poznam nowych ludzi. Wiedziałam, że życiówkę z zeszłego roku 2:51:45 będzie mi ciężko pobić, ale nie każdy start kończy się życiówką, czasem dobrą lekcją.
Tak więc w sobotę wstałam o 4 rano całkiem wyspana i 4:50 wyruszyłam zdobywać Malbork. Z lekkim opóźnieniem wyjechałam, bo będąc już w aucie przypomniałam sobie, że nie wydrukowałam karty zawodnika. Biegiem na górę i do drukowania. :-). Poranek zapowiadał ładną pogodę, chociaż było tylko 5 stopni. O 7:30 dotarłam do biura zawodów. Oczywiście okazało się, że zbyt pobieżnie przeczytałam racebook i pakiety startowe są w strefie zmian. Pani w biurze zawodów powiedziała, że jeśli jestem kobietarakieta to na pewno szybko tam dotrę :-D. Pobiegłam więc szybko do auta po rower i resztę rzeczy i ustawiłam się w długiej kolejce do strefy zmian.
Robiło się coraz cieplej chociaż wiał dość silny wiatr i nawet wyszło słońce, co mnie ucieszyło, bo zwykle pogoda w Malborku bywała kiepska. O 8:30 mogliśmy zrobić rozgrzewkę w wodzie. Woda była rześka, ale przyjemna i pomyślałam, że będzie się dobrze pływało. Start 1/8 IM był o 9:00, a nasz 1/4 o 9:10.
Tym razem nie było niespodzianek związanych z pływaniem bez pianek, bo zwykle we wrześniu temperatura wody już jest dużo niższa niż 24,6 stopnie. Nie bałam się. Pierwszy raz w życiu nie bałam się pływania, chociaż czuję duży respekt i mam pokorę do wody. Sygnał trąby i wystartowaliśmy! Wbiegłam i zaczęłam od razu szybko machać rękami. Start odbywał się tak szybko jeden po drugim zawodniku, że istniało ryzyko napłynięcia tych z tyłu już na samym starcie. Wiedziałam, że chcę tego uniknąć więc narzuciłam sobie dość szybkie tempo. Nie było żadnego problemu ani ze wzburzoną rzeką, ani z oddechem ani ze złymi myślami. Po prostu przepłynęłam te 950 m w 25 minut i okazało się to o 3 minuty lepiej niż rok temu. Płynęło mi się bardzo dobrze, trochę na nawrotce słońce raziło w oczy, więc starałam się nie patrzeć bezpośrednio na nie, ale czasem się nie dało. Ono po prostu oślepiało na całej powierzchni. Poza tym na szczęście bez negatywnych myśli, złych przygód czy problemów. Bardzo ale to bardzo się z tego cieszę. Wyszłam szczęśliwa z wody i całkiem spokojna. Tętno mi podskoczyło w strefie zmian, kiedy tuż obok mnie zobaczyłam nagiego faceta. 😀 On się po prostu cały przebierał w suche ciuchy. Trochę był zasłonięty ręcznikiem, ale tyko trochę :-D. Nie wiem czy nie wiedział, że tak się nie robi, czy tak po prostu mu było wygodniej, czy startował I raz, ale sędzia zwrócił mu uwagę żeby tutaj nie uprawiał ekshibicjonizmu. Zatkało mnie w sumie, chociaż mi to nie przeszkadzało. Zdejmując piankę i zakładając buty powiedziałam mu tylko, żeby się nie przejmował, szybko ubierał i robił swoje. Wybiegłam ze strefy zmian lekko oszołomiona, ale na szczęście niczego nie zapomniałam. Wszystko co kazał trener Łukasz Wójcik z Celironman zabrałam czyli baton i 1 żel. Na tym dystansie to wystarczy na rower. Dopiero gdzieś na 5 km zjadłam ten baton, bo tak strasznie wiało, że momentami bałam się, że mnie zwieje. Wiatr był naprawdę duży, a szczególnie ostro wiało na otwartej przestrzeni w szczerych polach. Miałam te swoje nowe koła i delektowałam się lekką i szybką jazdą. Właśnie, o dziwo ten wiatr mi wcale nie przeszkadzał jakoś szczególnie. Kręciłam na maksa ile sił w nogach i miejscami miałam nawet po 38-40 km/h . Generalnie starałam się nie schodzić poniżej 30 km/h, ale miejscami na nawrotach czy skrętach się nie dało. No musiałam zwolnić, żeby za chwilę znowu się rozkręcić. Pierwsze kółko poszło bez problemu, ale na drugim zaczęłam lekko usypiać. Leciało mi z nosa przez ten smagający, zimny wiatr i co chwila musiałam sobie udrażniać drogi oddechowe. Starałam się robić to kiedy nie było nikogo obok mnie. No ale gdzieś na 23 km z tyłu jakiś gość krzyknął dawaj, dawaj i ucichł. Przyspieszyłam dzięki temu, ale nie odwracałam się za siebie czy jest blisko mnie czy daleko. Zresztą byłam wpięta butami w rower więc i ruchy miałam ograniczone. Po jakimś czasie musiałam znowu sobie smarknąć :-D, żeby lepiej mi się oddychało. I nagle dogania mnie gościu:
– Osz Ty! Może chociaż się przedstawisz, żebym wiedział kto mi to zrobił 😉 😀
ja beka na całego.
-Monika
-Maciej, teraz to Ci mogę wybaczyć. 🙂
– Ciesz się, że tylko to Ci zrobiłam ;-), bo różne rzeczy robią triathloniści na rowerze 😀
Myślałam, że to koniec pogawędki a on jedzie obok mnie i pogania:
– no jedziesz!, dawaj, dawaj! Nie zwalniasz! Razem raźniej! Lewa! Lewa!
To chyba była jego zemsta, a dla mnie świetna motywacja. Nagle ożyłam i zaczęłam jechać znowu w tempie 34-36 km/h. Pytam:
– jaki masz nr startowy, żebym chociaż coś więcej o Tobie wiedziała?
-302
-Osmarkałam gościa z nr startowym 302! A on za karę pogonił mnie 😀
I znowu beka na całego.
Jechaliśmy tak obok siebie do samej mety. Maciej opowiedział mi w tym czasie swoją historię:
-jestem prawdziwym człowiekiem z żelaza. Mam w ramieniu płytkę. Kilka lat temu na zawodach wiatr zdmuchnął mnie na barierki, połamałem się. Potem poprawił samochód i tak oto jestem prawdziwie z żelaza i nie muszę już robić żadnego IM. 😉 dalej, dalej! Kręcisz! Bierzemy z lewej tych gości. Dawaj! Teraz jeszcze tych bierzemy! 🙂 Zróbmy to tak, żeby nie było im przykro. 🙂
I tak oto wyprzedziliśmy sporą grupę kolarzy, także kobiety. Cieszyło mnie to, bo on cały czas mnie poganiał, a ja miałam jeszcze siłę. To było wielkie szczęście, że ja go spotkałam, bo to zmotywowało mnie do szybszej jazdy. NO i nie było tak smutno. Tym sposobem dojechaliśmy do końca trasy i w strefie mian już go zgubiłam. Nawet na bieganiu już go nie widziałam. Przez chwilę zastanawiałam się czy to była jawa czy sen? Po zawodach sprawdziłam listy startowe i okazało się, że to był Maciej Ogonski z Niemiec i biegł dużo wolniej ode mnie, dlatego się nie spotkaliśmy już. Maciej! Dziękuję Ci za tę wspólną jazdę, za żarty, motywację, ból i wsparcie! Dzięki Tobie będę te zawody wspominała milej. Spotykając takich ludzi na swojej drodze aż chce się uprawiać triathlon. Niektórzy gonią za czasem, za wynikiem, wyprzedzają Cię bez słowa, a Ty pokazałeś że można na rowerze pogadać, pośmiać się i jeszcze nieźle kręcić.
Ja po nałożeniu butów biegowych, wypiłam pół puszki coli, złapałam żel do kieszonki, nr startowy do ręki i wybiegłam szybko na trasę. Pierwsze kółko biegło mi się wspaniale. Miałam siły, nogi były lekkie i niosły. Tempo 5:02 , chociaż tego nie wiedziałam bo jakoś nie było czasu spojrzeć na zegarek. Po prostu sobie biegłam i cieszyłam się tym. Przede mną biegła jakaś zawodniczka, która co jakiś czas się zatrzymywała z powodu skurczów. Opierała się o drzewo, rozciągała nogi i biegła dalej. Tak trwała nasza walka przez całe 10 km. To ona mnie, to ja ją wyprzedzałam. Niestety na 5 km ja trochę osłabłam z powodu bólu kolana. Znowu odezwało się pasmo piszczelowo-biodrowe, które zaczęło mocno doskwierać. To ta kontuzja sprzed 3 tyg. Wiedziałam, że nie jest do końca wyleczona, chociaż starałam się rolować, ale pewnie ten mocny rower, trochę je przeciążył. Tak utykając trochę zwolniłam chcąc nie chcąc. Dobiegłam przed koleżanką do mety, ale moja pozycja na mecie nic się nie zmieniła. Nie nadrobiłam bieganiem już nic. Czas nie najgorszy jak się potem okazało, bo 0:55:01, ale to poniżej moich możliwości. W zeszłym roku miałam czas 0:51:46. Gorzej o 3 minuty. Nie będę rozpaczała, bo ważne, że ta noga pozwoliła ukończyć mi ten bieg. Ostatecznie finalny czas 2:53:06 to tylko o 2 min gorzej niż w zeszłym roku. Niewiele zabrakło do tej życiówki, ale nie ma regresu i z tego się cieszę.
Po drodze spotkałam jeszcze sławę płockiego triathlonu, jednego z założycieli PTT Delta Czesława Mączyńskiego. Ma na koncie wiele IM, połówek i innych zagranicznych zawodów triathlonowych.
Wyprzedzając go na bieganiu, Czesław pozdrowił mnie i krzyknął: pięknie biegniesz! Dawaj! Dobra forma! Tak trzymaj! Dodało mi to trochę skrzydeł, ale noga już dawała się ostro we znaki. Czesław w Malborku zajął 1 miejsce w swojej kategorii wiekowej M 70 i skończył te zawody ze wspaniałym czasem 2:54:56. Chciałabym dożyć takich pięknych lat w takiej kondycji!
Na pewno nie dorównam Jego osiągnięciom i umiejętnościom. To człowiek, który całą zimę spędza na biegówkach i to w takich miejscach, że nawet Wam się nie śniło. Poza tym, że Czesław uczy w Kościelisku biegać na biegówkach, biega także z psem i organizuje zagraniczne eskapady biegówkowe. Biega w Szwecji między Ammarnas a Hemawan, w Laponii oraz bierze udział w Biegu Piastów. To niesamowite móc porozmawiać z kimś z taką historią, wiedzą i doświadczeniem. W jednym ze swoich postów pamiętam, że czytałam mrożące krew żyłach przeżycia z Laponii, gdzie przez 2 tyg walczył o życie. Dziękuję za zaproszenie do Kościeliska, będę się uczyła na biegówkach, bo już zaczęłam w zeszłym roku.
W sobotę poza mną w Malborku startował jeszcze prezes Delty oraz Jacek Brygier i oczywiście bank rozbiła Marta Motylewska zajmują 2 miejsce open na dystansie 1/4. Prawdziwa kobietarakieta! Ona to ma moc w nogach! 2:30:27 to już czas z którym można myśleć o startach zagranicznych. Gratuluję z całego serca!!!
Żelazo nie klęka, stal nie wymięka!
Na mecie podziękowałyśmy sobie z koleżanką za wspaniałą walkę i wymieniłyśmy przytulasy. Taki jest ten triathlon: poznajesz mnóstwo ciekawych ludzi, ich historie, uczysz się od nich, śmiejesz dzięki nim i zmieniasz się na lepsze. Każdy uścisk człowieka w triathlonie znaczy więcej niż niejeden pocałunek, a każda wygrana czy życiówka dodaje Ci pewności siebie, odwagi i siły do życia!
Takie wspomnienia z 4 rano to ja mogę mieć! Skojarzenia chyba się zmienią nieco 😉
Monika