Żyjemy w dziwnych czasach, pełnych nakazów, zakazów, chorób, zaraz, pandemii i obostrzeń. Polska jako naród też nam nie ułatwia żyć. Ostatnio nawet wszystko co robimy, musimy robić na rozkaz, według wytycznych, zgodnie z obowiązującymi restrykcjami. Trudno zaszaleć i przebić się ze swoimi pomysłami czy kreatywnością. To państwo i sytuacja pandemiczna narzuca nam co wolno a czego nie wolno. Prawie jak za czasów komuny. Od-do, teraz tak, a wtedy to nie, już można, ale jednak już nie… Za chwilę dojdzie do tego, że ktoś ustali co można lub wypada w pewnym wieku, a czego nie! Wolność troszkę się nam ukróciła, ale myślę, że tylko chwilowo. Nadal jesteśmy wolnymi ludźmi i możemy realizować swoje pomysły i plany według swoich marzeń. Nadal możemy robić to co chcemy i na co mamy ochotę, tylko z trochę mniejszym rozmachem. Pamiętam czasy, kiedy byłam małą dziewczynką: lata 80-te, kiedy mama mówiła mi co wypada a czego nie wypada robić w pewnym wieku. Dziwnie się wtedy na nią patrzyłam, bo nie lubię ograniczeń. Im bardziej mnie ograniczano, tym bardziej chciałam być wolna. Im bardziej mówiono mi wtedy co mam robić, tym bardziej się buntowałam. Pamiętam, że chciano nas włożyć w pewne ramy, zaprogramować jak roboty. Ograniczano abyśmy nie chcieli więcej, nie myśleli sami, nie robili o czym marzymy. Pokutowało w społeczeństwie przeświadczenie, że życie polega tylko na chodzeniu do szkoły, potem pracy, dom dzieci, bujany fotel i różaniec. To było wszystko co ograniczony umysł państwowy mógł nam wtedy zaproponować.  Na szczęście zdarzali się pionierzy, którzy starali się robić coś innego niż wszyscy. Nie byli wtedy popularni, raczej wytykani palcami, uznawani za dziwaków i odmieńców. Kreatywność i realizacja własnych marzeń nie była popularna. Nie wspomnę już o ludziach 35+! Co im wolno było? Co im wypadało? Albo inaczej – Czego im nie wypadało? Nie wypadało im kochać,  zmieniać pracę, bawić się, tańczyć, uprawiać sporty, kobietom nie wypadało chodzić w ciąży w tym wieku, nosić zbyt krótkie spódniczki, wracać zbyt późno do domu, być panienką … itd Kto wtedy słyszał o jakimś tam triathlonie?! Można by tak wymieniać. Ludzie 35+ byli postrzegani jako ludzie starzy.  Na szczęście lub na nieszczęście  ograniczenia były tylko w mentalności ludzkiej. Da się to odczuć jeszcze dzisiaj. Jednak żeby było tak jak jest teraz, potrzebni byli ci „odmieńcy”, ci którzy chcieli coś więcej , inaczej. Bez nich świat stanął by w miejscu, a my dziś  po 35 r. ż uważani bylibyśmy za starych, którym tylko różaniec i fotel bujany potrzebny. A przecież ludzie 35 + teraz zdobywają szczyty, realizują w końcu swoje pasje, marzenia, podróżują, zakochują się, studiują, wymyślają wynalazki, żyją pełną piersią i nie ma dla nich żadnych ograniczeń. Do grupy tych ludzi należą m.in. triathloniści. Jakiś czas temu czytałam piękną książkę pt. „Ciekawość następnego dnia” Macieja Hawrylaka. Polecam każdemu ją przeczytać, ponieważ pokazuje jak bardzo można być „innym” pośród ludzi i być szczęśliwym. Pokazuje czasy, kiedy nic nie było, nic nie można było, ale udowadnia, że jeśli się czegoś bardzo chce to wszystko można. Dlaczego kiedyś o ludziach, którzy czegoś nowego szukali, próbowali mówiło się, że drzemie w nich niespokojny duch? Bo chcieli  od życia czegoś więcej niż wszyscy i nie bali się. Byli ciekawi świata i życia. Nie bali się nowych doświadczeń, miejsc, sytuacji. Wiek nie mia znaczenia. Im jesteśmy starsi tym więcej pomysłów mamy w głowie. I nie jest tak, że wiek nas ogranicza do robienia czegokolwiek, to my sami siebie ograniczamy. Spójrzmy chociaż na inne narody podczas naszych podróży. Świat jest teraz dla nas otwarty, gdziekolwiek nie pojedziemy widzimy aktywnych ludzi. Są to Niemcy, Francuzi, Włosi, Anglicy, Szwedzi, Holendrzy… Mają po 70 lat i jeżdżą na nartach, spędzają całe dnie na rowerach, biegają po górach, żeglują, chodzą po górach, tańczą na dyskotekach, zakochują się od nowa itd. I to jest piękne! Kto im zabroni?! Kto powie, że to jest złe, niezdrowe, nienormalne, że tego im już nie wypada? Aż miło popatrzeć na jeżdżących na rowerach staruszków na Maderze czy nad Jeziorem Garda, albo startujących w triathlonie ludzi 60+, 70+ na całym świecie. Są pomarszczeni, ale zdrowi, szczęśliwi i mają chęć na życie jak nigdy. Kiedyś mówiono: ustatkował byś się już, usiadł na dupie. Ale ja jestem ustatkowany! To jest właśnie ta moja stateczność, stabilizacja. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ kiedy spojrzymy na wiek naszych triathlonistów, to większość z nich jest 35+. I to właśnie oni przecierali szlaki triathlonowe 20, 30 czy 40 lat temu. To oni nie dali się zakuć w ramy i próbowali czegoś nowego, innego. Najsilniejsi z nich są grubo po 35 roku życia i pokonaliby niejednego 20-latka. Na pewno nie są to zawodowcy i całe szczęście. Ostatnio słuchałam webinaru poświęconego odporności. Profesor mówił, że odporność nabywamy poprzez ruch, uprawianie sportu, który o ironio ostatnio nam zakazywano :-D. Tylko nie sport zawodowy, a amatorski daje tę odporność.  Wystarczy 1 godzina ruchu dziennie. Niektórzy oczywiście trenują więcej, ale to już na swoją odpowiedzialność.

Na dobre ruszył w Polsce sezon triathlonowy, na który wszyscy bardzo czekaliśmy. Już teraz ten sport nie jest taki no name, dzięki właśnie pionierom, którzy mieli odwagę przyczynić się do jego rozpowszechnienia. No i wypada już startować :-). 23 maja 2021 w Płocku odbyła się kolejna edycja Garmin Iron Triathlon

W zasadzie to do ostatniego tygodnia nie było wiadomo czy się odbędzie z powodu pandemii COVID i pozwoleń, które trzeba otrzymać aby zawody się odbyły. Byli tacy optymiści, którzy zapisali się już dawno, ale byli i tacy, którzy czekali do ostatniej chwili. Takich była zdecydowana większość, wśród nich ja. Wystartowałam ponieważ w ostatniej chwili wygrałam w konkursie pakiet od CelironmanBardzo się ucieszyłam, bo chciałam wystartować, ale nie zawsze sytuacja nam na to pozwala. Trenowałam, ale do końca wahałam się czy i jaki dystans wybrać. Sezon w tym roku jest bardzo spóźniony głównie ze względu na pogodę. Na zewnątrz wciąż zimno i deszczowo, a to utrudnia trenowanie na rowerze. Nie jestem stworzona do trenowania w samotności, a teraz byłam do tego troszkę zmuszona. Czas treningowy to dla mnie przede wszystkim czas towarzyski, dlatego jak tylko pogoda i czas na to pozwoli reaktywuję Damskie Szosy.

Tydzień przed startem był dość intensywny z powodu komunii syna, białego tygodnia i tych wszystkich obowiązków z tym związanych. Dzień przed startem kolejna komunia, tym razem wyjazdowa u brata. I jak tu się porządnie przygotować? No nie da się, nie da. Wróciłam bardzo późno i mniej więcej się spakowałam. Małe doświadczenie już jest, więc dokładnie wiedziałam co mi będzie potrzebne. Oczywiście rower był najważniejszy. Rzuciłam na niego okiem, pomacałam opony i stwierdziłam, że trzeba je dopompować. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Dumna z siebie, że w pół godziny wszystko ogarnęłam poszłam spać.

Ranek przed startem jak zwykle wczesny, bo pobudka już o 6:00. Dzień wcześniej skonsultowałam się z moją dietetyczką, która doradziła mi co i o której mam zjeść. Zrobiłam sobie więc jajecznicę z 2 jajek a resztę prowiantu spakowałam ze sobą. Odżywianie przed startem jest tak ważne jak regeneracja i trening. Oczywiście nie jem żadnych wymyślnych rzeczy, tylko staram się jeść sensownie i zdrowo. Umówiłam się o 6:50 z przyjaciółką Darią, że po mnie zajrzy to pójdziemy razem na start. Przyjechała, zadzwoniła domofonem i czekała na mnie kiedy ja dopijałam ostatni łyk kawy. Plecak na plecy, rower w rękę i dawaj na dół. Nie miałam czasu dzień wcześniej włożyć wszystkiego do strefy zmian z wiadomych powodów, poza tym lał deszcze więc nie było sensu. Idziemy już z Darią, wsiadamy na rower nagle patrzę coś nie teges mi się jedzie. Staję, patrzę, dotykam i co…? z tyłu guma! 🙁 Mówię, no pięknie się zaczyna dzień! Zastanawiam się jak to możliwe, że wczoraj dopompowałam powietrze do koła, które nie było kapciem i przez noc zeszło powietrze? Czy przesadziłam, czy nie dokręciłam wentylka czy jest przebite, czy co…? Ale gdzie, jak? Skoro ostatni raz jeździłam w czwartek, a w sobotę wszystko było ok. Nie mam doświadczenia jeszcze w takich awariach, więc wróciłam po pompkę, napompowałam tylne koło i dojechałam do strefy zmian. Cały czas zastanawiałam się co zrobić? Dopompować na maxa i może jakoś dojadę, czy zmienić dętkę? Pytałam bardziej doświadczonych i każdy radził inaczej, ale jeden gość  przekonał mnie kiedy powiedział z pełną świadomością i pewnością:

– zmień, bo na pewno jest gdzieś przyszczypana. Wczoraj dopompowałaś powietrza, a w takiej sytuacji jak jest nawet malutka dziurka to powietrze schodzi szybciej. Co masz się martwić czy dojedziesz czy nie.

Przekonał mnie tym argumentem. Miałam przy sobie wszystko: łyżki, dętkę, pompkę. Tylko problem był taki, że było już cholernie późno. Umiem zmienić koło, ale nie w 5 minut. W strefie zmian już prawie nikogo, a ci co byli zastanawiali się czy umieją zmienić koło :-D. Dawno nie zmieniali :-D. Dobra, mówię do siebie, nauczyłaś się liczyć, to licz na siebie, a nie na jakichś tam facetów. Dawno przyzwyczaiłaś się, że musisz wszystko umieć sama. Koleżanka doradziła, żebym szybko pobiegła na serwis rowerowy, a tam na pewno dużo szybciej mi zmienią. Tak też zrobiłam. Strefa zmian była jeszcze otwarta więc pozwolili mi wyjść. Na serwisie w 5 min miałam wymienioną dętkę za jedyne 10 zł i informację zwrotną, że łańcuch jest przesmarowany, a rower nie ma prawie klocków. O mamo! Świetna informacja na pół godziny przed startem. Dam radę, pomyślałam, po prostu nie będę hamowała z górki. :-). Wbiegłam w ostatniej chwili do strefy zmian, zostawiłam rower i resztę gadżetów i poszłam się przebierać w piankę. Plan miałam taki, żeby nie korzystać ze strefy zmian T0. Chciałam zaoszczędzić parę minut i zobaczyć jak się biegnie na boso w piance. Wiedziałam, że zawodnicy PRO tak wbiegają i nikomu jeszcze nigdy nic się nie wbiło, więc i ja dam radę. Zresztą organizatorzy na pewno posprzątają szkła. Tak też było, schody były ładnie zamiecione, zauważyłam kiedy schodziłam na dół. Po drodze miałam czas żeby ochłonąć i uspokoić się przed startem, chociaż czułam wewnątrz duży strach. Strach przed pływaniem. Te obawy mnie od dwóch lat prześladują. Kiedyś nie umiałam pływać, ale się nie bałam, teraz umiem pływać a się boję. GŁOWA!!! Słońce świeciło i zapowiadała się ładna pogoda, ale woda przez ostatnie opady i poranek na pewno lekko się schłodziła. Pół godziny przed startem pozwolono nam się rozpływać. Weszłam i ja żeby przyzwyczaić organizm do zimnej wody. Strach miałam w oczach już wtedy, bo wkoło tyle ludzi i ta woda taka niespokojna. Kiedy ja się przestanę bać?

Start zaplanowano na godz. 9:15. Było bardzo miło, ponieważ uroczyście przywitał nas Prezydent Płocka – Andrzej Nowakowski. Życzył nam wszystkim powodzenia i dobrych wyników. Nie myśląc długo, skorzystałam z okazji i przybiłam z nim piątkę. To było spontaniczne, jak ja. Szłam sobie, a on tak stał i czekał na okazję, no to ją wykorzystałam. 🙂 Po cichu liczyłam, że mi przyniesie szczęście, ale to tak nie działa.

Ustawiłam się w środku tej całej kolumny i to był mój błąd. Na gwizdek sędziego wbiegłam do wody, rzuciłam się na nią jak prawdziwy rekin, zrobiłam z 10 ruchów ręką i dostałam zadyszki. 😀 Oddech się rozregulował, a ja lekko zdyszałam. Inni z tyłu już zaczęli na mnie napływać. Przeszłam do żabki, a to kompletnie mnie spowolniło. Zanim oddech się uspokoił zostałam ze 3 razy podtopiona i zachłysnęłam się wodą. Przez chwilę pomyślałam, ze jak bym chciała się odwrócić na plecy to nawet już nie mam siły. W ogóle co ja tutaj robię? Jestem na początku trasy pływackiej, a już nie mam siły! Jak ja chcę dopłynąć do końca? Przecież to się nie może udać! Zaczęłam panikować, a jak wiadomo w wodzie panika jest najgorsza. Powoduje tyko większe przyspieszenie oddechu i paraliżuje. Płynęłam trochę żabką, próbowałam uspokoić oddech i przejść do kraula, ale ciągle ktoś mnie podtapiał, napływał na mnie, kopal w brzuch, albo łapał za nogi. Kiedy znowu ja próbowałam płynąć kraulem, to ja napływałam na kogoś lub zderzałam się z kimś co mnie kompletnie wyprowadzało z rytmu. Dopłynęłam do pierwszej bojki i jakoś w końcu rozluźniło się obok mnie. Kiedy zobaczyłam, że przechodząc do kraula wyprzedzam innych dodało mi to trochę odwagi. Tylko musiałam płynąc sama, spokojnie z dala od innych żeby nie zderzać się. Zdobyłam się więc na odwagę i zaczęłam pomału płynąć kraulem. Nie mogłam kompletnie wbić się w rytm żeby dłużej tak płynąć, ale próbowałam. Jakoś dopłynęłam do mety po 13 minutach :-D, ale co to za czas porażka. Daria płynęła obok mnie praktycznie cały czas, potem trochę wyprzedziła mnie, ale płynęła spokojnie i opanowana. Kiedy wyszła z wody znajomy zapytał ją: Co Daria, zgubiłaś się? :-D. Dobrze, że mnie nie widział.  Wyszłam z wody cała w skowronkach, że się nie utopiłam i pobiegłam na górę. Nawet na nikogo nie patrzyłam ze wstydu. 🙂

W głowie milion myśli: dlaczego tak się dzieje, kiedy skończy się ten strach, jak nie panikować, jak strach zamienić na pewność siebie? Przecież umiem pływać! itd… Znajomi powiedzieli, że muszę to chyba przegadać z psychologiem. Biegło mi się bardzo dobrze. Wcale nie czułam, że biegnę boso. Polecam każdemu, jeśli chcecie zaoszczędzić te 2-3 minuty. Od teraz będę zawsze biegła na górę bez T0. Wbiegłam do strefy zmian na Starym Rynku i pierwsza myśl to czy powietrze w tylnej oponie nie zeszło przypadkiem. Na szczęście z rowerem było wszystko ok, więc po prostu wsiadłam na niego i nie myśląc o tych klockach pojechałam. W pierwszą stronę było bardzo pod wiatr. Nie mogłam więc zaszaleć z prędkością.

Z powrotem troszkę podgoniłam. Nawet sporo osób wyprzedziłam i to dodało mi wiatru w żagle. Nie odpuściłam, chociaż wiedziałam, że po pływaniu mam raczej marne szanse na dobry czas. Jechało mi się bardzo dobrze. Jednak dobrze, że zmieniłam tę dętkę, bo kto wie co by było. Uważam, że jak na początek sezonu, gdzie nie jestem jeszcze wyjeżdżona to wyszło całkiem nieźle. Pojechałam tylko minutę gorzej niż we wrześniu, gdzie to był już koniec sezonu i byłam wyjeżdżona po lecie. Samo bieganie to już bajka. 5 km w 24 minuty to chyba nie ma wstydu. Miałam siłę, chociaż ostatnio trochę mniej biegałam. Myślę, że przyczyniła się do tego calisthenica  oraz zmniejszona waga. Schudłam 6 kg, a siłę ćwiczyłam na zajęciach z Marcinem w Academia Gorila w Płocku. To wszystko procentuje.

Czas 1:34:39 bardzo mnie satysfakcjonuje, bo przecież jestem starsza od ostatniego startu we wrześniu 2020. Starsza nie znaczy gorsza. Owszem starzejemy się, ale ruszając się jesteśmy silniejsi i budujemy wytrzymałość. Chciałabym oczywiście zrobić postępy, ale wiem, że to trudne kiedy godzisz pracę, rodzinę i pasję. Muszę zadowolić się tym co mam i cieszyć się z tego. W końcu to tylko pasja, która ma dawać mi radość i zadowolenie a nie frustracje. Razem ze mną wystartowała Daria, Zuzia Kaska i Ewa Januszewska.

Wszystkie dziewczyny nie są jakimiś zacnymi pływaczkami, ale też nie najgorszymi. Ewa to w ogóle startowała w samym stroju triathlonowym, bez pianki. Musi czuć się pewnie w wodzie, bo pianka to chociaż daje jakąś wyporność, a w samym stroju to się jednak nieźle trzeba nogami namachać.

Zuzia jak na debiut była zadowolona. Spokojnie bez paniki przepłynęła swoje i z każdego czasu była zadowolona. Wszystko dzięki Darii, która tuż przed startem podniosła ją na duchu. Chyba ja też potrzebuje takiego dobrego, pewnego słowa, które pozwoli mi uwierzyć, że nie utonę.

Daria Zawadzka to w ogóle jest agentka. Postanowiła wystartować pomimo, że dzień wcześniej grała turniej tenisowy w deblu w miksta, który zresztą wygrała. Inaczej: zdecydowała się zagrać turniej tenisowy, chociaż wiedziała, że na drugi dzień robi triathlon. 🙂 Niezniszczalna.Na pewno była zmęczona, ale ona przecież w tenisa gra codziennie więc zapewne jest przyzwyczajona. W triathlonie startuje dla fanu, dobrej zabawy i własnej realizacji. I choć jest matką na pełnym etacie to nie przeszkadza jej to w znalezieniu czasu jeszcze na triathlon.

Z racji początku sezonu, większość z nas jest jeszcze w trakcie robienia formy. Długa zima, brak dobrej pogody do pływania open water czy jeżdżenia na rowerze sprawiło, że wielu deltowiczów wystartowało dla fanu, wielu nie wystartowało bo nie czuli się na siłach. Myślę, że takie przerwy i starty też są potrzebne i nawet dają one większą przyjemność niż te ambitne. Tak treningowo wystartowali właśnie Krzysiek Tomiński i Grzegorz Augustyniak. I chociaż Grzesiu wcale nie miał zamiaru ambitnie walczyć, to poprawił swój czas w stosunku do zeszłorocznego aż o 15 minut. Sztos!

Najbardziej ambitnie trenowali; Marcin Celmer i Jarek Sosnowski. Marcin bardzo chciał obronić tytuł Mistrza Mazowsza, który nieoczekiwanie wpadł mu w zeszłym roku we wrześniu. Nabrał apetytu na więcej i dążył do celu.

Zrobił niewątpliwie bardzo duży postęp, bo poprawił swój wynik aż o 4 minuty, ale miał konkurencję pod bokiem w postaci kolegi Jarka Sosnowskiego. W zeszłym roku Jarek startował w sztafecie, a w tym roku postawił na samodzielny start na dystansie 1/4 IM i wyprzedził Marcina o 4 minuty zdobywając tytuł Mistrza Mazowsza. Brawo chłopaki i mam nadzieję, że między Wami jest zgoda 😉 .

Wsród deltowiczów na podium stanęli: Prezes Waldek Gieres – w kategorii M50 był drugi z czasem 1:22:40

Darek Tymiński, który postawił na sprint tym razem i w M50 zajął zaszczytne 1 miejsce z czasem 1:20:48

i Bohdan Pociej, który również w sprincie w M60 zajął 3 miejsce z czasem 1:31:29. Bohdanowi nie przeszkodziła stanąć na podium nawet kara, którą dostał przez złe opłynięcie bojki.

Pytał nas przed startem i powiedziałyśmy mu z dziewczynami, że każdą bojkę opływa prawą ręką. Tak zrobił, ale tą ostatnią już trzeba było lewą, a tego nie dopowiedziałyśmy. No i trochę przez nas ta strata pół minuty, ale wybaczył. 😉  Ja płynęłam za tłumem, to nawet się nie zastanawiałam, oczywiste dla mnie było, że wpływamy między bojki. Patrząc na wiek chłopaków, to oni powinni już dawno się nie ruszać, nie mieć siły na sport, narzekać na choroby. A oni im starsi tym lepsi, mocniejsi i silniejsi. Na dodatek zdrowi na ciele i umyśle. Na dystansie 1/4 IM na podium rzutem na taśmę wskoczyła Marta Motylewska, która do końca nie była pewna czy uda się jej to. Była 4 w swojej kategorii.

Okazało się, że kategorie nie dublują się, jeśli ktoś jest w open to wyskakuje z wiekowej. Marta przed startem wyraźnie mówiła, że nie jest tak dobrze przygotowana jak rok temu. Wystarczyło jej to jednak aby obronić tytuł Mistrzyni Mazowsza. Ach ta Marta tylko zmienia tych kawalerów przy boku 😉 Na dystansie 1/4 wystartowała także Agnieszka Burżacka-Tyc oraz Bartek Markiewicz. To dopiero drugi sezon Bartka, a on już wziął się za dystans średni. Całkiem nieźle mu poszło i bez problemów. Widać, że Bartek zadowolony jest z tego co robi, taki pogodzony z wynikiem, który jest adekwatny do czasu jaki poświęca na treningi. To ważne, bo nie powoduje rozczarowania i frustracji, która często towarzyszy ludziom 35+ uprawiającym sporty.

Agnieszka jest teraz w trakcie ciężkich przygotować do pełnego dystansu IM. Jest trochę przemęczona i musi pilnować zdrowia. Trenuje jednak uparcie i nie odpuszcza zawodów. W swojej kategorii wiekowej otarła się o podium zajmując 5 miejsce.

Najmłodszy z deltowiczów Kuba Misztela wrócił po kontuzji do treningów, ale jeszcze do ubiegłorocznej formy potrzebuje czasu.

Rewelacyjny czas na pływaniu 6:44 dzięki któremu zdobył dużą przewagę, pozwolił zająć ostatecznie 2 miesjce w swojej kategorii M 16. Jego tata Tomek Misztela otarł się o podium podobnie jak jego kolega Irek Bedyk. Irek był 4 a Tomek 5. Jednak co chce powiedzieć, patrzyłam na czasy chłopaków i powiem Wam, że oni są ode mnie dużo starsi a robią dystans 1/4 IM w takim czasie jak ja! Zobaczcie co wiek robi z człowieka, jak bardzo wzmacnia się wytrzymałość i siła.

Z klanu Miszteli startowała jeszcze Sylwia Korona, która w swojej kategorii wiekowej trafiła na bardzo mocne przeciwniczki. Sylwia świetnie pływa, nie boi się wody, rower i bieg ma na równym bardzo dobrym poziomie, a jednak to  nie wystarczyło do podium.

Teraz kobiety 30+ są mocne, często trenują od zawsze, nie mają zobowiązań i jest ich zdecydowanie więcej niż w innych kategoriach. Są bardziej świadome, wiedzą czego chcą, co mogą. Zresztą po tej całej zimie w zamknięciu, bez zawodów, każdy był wygłodniały rywalizacji jak wilk. Przyjechała najlepsza śmietanka triathlonowa. To były małe Mistrzostwa Świata a nie jakiś tam lokalny triathlon. Na dodatek tak się fajnie podzielili, że każdy coś zgarnął: Łukasz Kalaszczyński wygrał 1/2 IM, Ławicki Piotr 1/4 IM a Miziarski Paweł 1/8 IM.

Mieliśmy również jako Delta i Płock reprezentację wśród sztafet. Otróż rodzina Chmielów w składzie: Kuba, Waldek, Tomek wystartowali na dystansie 1/2 IM. Bardzo cieszy rodzinny sport, szczególnie rodzinny. To znaczy że wychowanie nie poszło na marne i w domu był dobry przykład.

Na trasie dał się odczuć brak kibiców i to chyba była największa zmora. Tę pustkę idealnie pokazuje zdjęcie, które zrobił nasz klubowy kolega Jacek Kozłowski z kibicującym nam ptakiem. Jacek nie wystartował w zawodach, ale zrobił nam wszystkim genialne zdjęcia, które na zawsze pozostawią wspomnienia. Oddał w nich cały klimat, atmosferę i piękno tego sportu. Dziękujemy!!!

My zawodnicy motywujemy się dzięki dopingowi znajomych czy rodziny. Często pod koniec niesie nas już tylko euforia, a w tym roku nic, zero skrzydeł euforii. Było kilku bliskich znajomych m.in. Andrzej Piętka, którego silny doping na trasie biegowej pozwoliły znaleźć w sobie tę moc i siłę by dobiec na metę z lepszym czasem. Był mój trener pływania Mariusz Winogrodzki, który na finiszu krzyczał: Brawo Bellucci, brawo! Byli klubowi koledzy, którzy nie startowali: Adam Kaźmierczyk i Tomek Górecki, którzy okraszali swoim dopingiem ostatnie metry do mety. Obaj koledzy są w trakcie przygotowań do „połówki” IM w Poznaniu.

Trasa kolarska była jednak totalnie pusta, jakby wszyscy ludzie umarli, spali. Cisza jak po wymarciu świata. To nie dobry znak. Mam nadzieję, że spowodowane jest to tylko pandemią i niczym innym. Potrzebujemy kibiców jak wody do życia!

Z PTT Delta w Płocku wystartowało nas około 20 osób w tym 5 kobiet. A ile osób jeszcze spoza Delty wystartowało, to nie zliczę. Reprezentacja godna pozazdroszczenia. Wyliczyłam, że w sumie ta grupa 20 osób ma około 700 lat :-). I o jakich ograniczeniach wiekowych my tu mówimy?! 😉

Czy wiek nas ogranicza, czy to my sami siebie ograniczamy?

 

Monika

p.s dziękuję Jackowi Kozłowskiemu za możliwość skorzystania ze zdjęć.

Garmin Iron Triathlon Płock 2021 – czy wiek nas ogranicza?

Monia


Pasjonuję się sportem od urodzenia. Miałam niestety długą przerwę, ale przeznaczenia nie da się oszukać. Od 3 lat nałogowo biegam. Są to głównie biegi na 5 km, 10 km, 3000m, półmaratony, sprint 100m. Mam na swoim koncie koronę półmaratonow i kilka biegów górskich, ale zdecydowanie wolę krótsze dystanse i sprint. Pływam, jeżdżę na rowerze mtb a przynajmniej staram się. Spróbowałam swoich sił w triathlonie i zakochałam się. Jeżdżę na nartach, łyżwach, chodzę po górach. Wszystko oczywiście razem z dziećmi.


Post navigation


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *