Gdy emocje już opadną
Jak po wielkiej bitwie kurz…
Już po JBL Triathlon Sieraków, a wspomnienia nadal są żywe więc piszę by nic z tego nie stracić. Wszyscy planują, każą planować, mówią żeby planować więc w końcu i ja postanowiłam zaplanować sobie z góry ten sezon. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, że to się uda, ale próbę podjęłam. JBL Triathlon Sieraków to impreza z historią, która w tym roku obchodzi swoje 10-lecie. Członkowie PTT Delta od zawsze chwalili te zawody, ale mi nigdy nie pasowało. To zawsze przypadało na początek sezonu, kiedy nie mam jeszcze formy. W tym roku postanowiłam zaryzykować. Uprawiam ten triathlon już 6 lat więc nawet bez formy to jakoś dam radę. Na Black Friday pakiety były połowę tańsze więc większość nas z PTT Delta zapisała się. W grupie siła i zawsze raźniej niż samemu. Byłam trochę przerażona, ale wiedziałam co robię. Skoro podjęłam decyzję, że w 2022 roku zrobię 1/2 IM to teraz trzeba konsekwentnie do tego zmierzać. Wybrałam więc dystans 1/4 IM jako pierwszy start w tym sezonie w celach treningowych. Zwykle cały sezon robiłam tylko sprinty, a kończyłam sezon tym dystansem, ale w tym roku przyszedł czas na zmiany. Trzeba iść krok na przód.
Zima przepracowana: trochę treningów rowerowych na trenażerze, trochę pływania i zero biegania :-D. Treningi rowerowe układał mi Łukasz – trener z Celironman, klubu który to zaproponował mi współpracę i członkowstwo honorowe. W zeszłym roku ustaliłam z nimi, w jakich imprezach mogę liczyć na ich wsparcie i jakie treningi robić aby zrealizować mój plan. 3 razy w tygodniu wsiadałam na trenażer, ale początki były ciężkie. Zwykle kręciłam za słabo, ale z każdym dniem poprawiałam swoje błędy. Przez całą zimę byłam w ciągłym kontakcie z Łukaszem. Zgrywałam mu i przesyłałam swoje treningi, a on je analizował i mówił co i gdzie jest źle lub słabo. Jest mi trudno to wszystko kontrolować, bo mam zwykły trenażer bez żadnego programu i niekompatybilny z niczym. Kupiłam czujnik kadencji, ale mierzy tylko prędkość więc musi tak zostać. Z racji tego, że podjęłam też od września naukę to było ciężko z czasem. Brakowało go kompletnie na bieganie, ale w zasadzie to potrzebowałam tego odpoczynku. Trochę trenowałam na bieżni w styczniu, aby przygotować się do Halowych MP Masters na 400 m, co pomogło mi także w Indoor Triathlon Series. To był świetny pomysł z tą bieżnią, bo na zewnątrz zima, brak czasu a ja mogłam robić treningi kiedy chciałam. Jeśli chodzi o pływanie to do końca roku cały czas uczyłam się techniki u mojego guru pływania – Mariusza Winogrodzkiego. Od Nowego Roku Mariusz z racji wielu obowiązków związanych z klubem w Warszawie: jego prowadzeniem i wyjazdami z zawodnikami na zawody nie mógł mi już poświęcić czasu więc zaczęłam pływać z Deltą. To były 4, solidnie przepływane miesiące pod okiem Pani Honoraty: 2 razy w tygodniu po 2000 m w basenie, w łapach, w płetwach, ćwiczenie oddechu, tempówki. Do tego w końcu zmieniłam piankę. Na Black Friday w sklepie Tricentre , kupiłam Zerod Atlante , która miała dać mi taką wyporność i bezpieczeństwo jak tego potrzebuję. Mam wszystko czego potrzebuję, teraz nie ma już wymówek. Tylko trening! Pojechałam do Sierakowa kompletnie nie przygotowana biegowo. No może trochę formy dały mi zakładki, które robiłam w maju, ale nie byłabym tego taka pewna.
Pojechaliśmy tam całą bandą z PTT Delta. większość z nas startowała w niedzielę na dystansie 56,50 km, tylko Bogdan Pociej i Małgosia Kozłowska wybrali sobotni dystans 28,25 km. Małgosia oficjalnie debiutowała w triathlonie. Pogoda przez cały tydzień była do bani i wcale nie zachęcała do startu w ten weekend, a już na pewno nie w sobotę. Wiało, lało, było zimno i nieprzyjemnie i pierwszy raz w życiu cieszyłam się, że nie startuje w sprincie. Kiedy w sobotę, tuż przed startem zeszłam nad jezioro Jaroszewskie w Sierakowie i zobaczyłam te fale to się przeraziłam i wróciły stare wspomnienia z Gdyni. Maiłam nadzieję, że wywieje się i wypada w sobotę żeby w niedziele było już cicho i spokojnie. Kiedy szłam na plażę, skąd miał odbywać się start zawodników zobaczyłam Małgosię. Siedziała w samochodzie, w piance i była wystraszona, zmarznięta i zrezygnowana. Zastanawiałam się w duchu, czy się nie wycofa. Byłaby usprawiedliwiona. Ale w Delcie są same twardzielki! Podczas startu na 1/8 IM wiele osób nie poradziło sobie z tymi falami i byli wyciągani z wody, ale nie Małgosia. Trzymałam kciuki za nią i czekałam aż wyjdzie z tej wody pełnej niespokojnych fal. No i wyszła. Nie wiem jak ona to zrobiła, ale podziwiam ją tym bardziej. Pierwszy raz chyba temperatura wody była wyższa od temperatury powietrza. Jak już nasi wyszli z wody to odetchnęłam z ulgą. Razem z resztą grupy kibicowaliśmy do samego końca Bogdanowi i Małgosi. O Bogdana to się nie bałam.
To doświadczony, triathlonowy wyjadacz. I tak jak przypuszczałam, stanął na najwyższym stopniu podium. Małgosi za to przypadła nagroda z losowania z okazji 10-lecia imprezy. Zachęcające, nawet jeśli Małgosi długo jeszcze będą się śniły po nocach te fale.
Zapytałam ją o wrażenia przed, po i w trakcie startu. Oto co napisała:
„Przed? Wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie i zabrakło tylko śniegu. Jeśli mimo tego nie wystartuję to nigdy tego już nie zrobię i rzucam to”
„W trakcie??? Najpierw próbowałam stojąc na plaży nie upaść bo przestałam czuć stopy. Potem… Skupienie nad tym żeby się nie utopić bo fala była jak na oceanie, a jak widziałam kolejnych wyciąganych z wody…. Żebym kolejną nie była ja. Rower? Masakryczny wiatr. Więcej energii straciłam na trzymanie kierownicy żeby mnie nie zwiało z asfaltu i nie wylądowała w rowie.”
„Bieg?? Formalność choć gdybym wiedziała że to las założyłabym traile. Wygrałam z całym światem, który postanowił że czegoś nie zrobię. Doszłam do wniosku że się myli. Wygrałam z samą sobą, słabościami, ostatnimi dwoma latami jakiegoś pobojowiska życiowego. Medal traktuję jak trofeum i jak do tej pory jest najważniejszy. Uczciwie zdobyty w okolicznościach armageddonu pogodowego.”
Warunki pogodowe pogarszały się z minuty na minutę. Poza masakrycznie silnym wiatrem zaczął lać deszcz. Do tego stopnia zrobiło się niebezpiecznie, że opóźnił się o pół godziny start dystansu 1/2 IM. Startował w nim nasz płocczanin Łukasz Kalaszczyński, który niestety nie ukończył zawodów. Późnym wieczorem wyciszyło się, wiatr ustał, deszcz przestał padać, niebo się rozjaśniło i była nadzieja na pogodną niedzielę. W Strumykach , gdzie od lat PTT Delta nocuje, zaczęła się zjeżdżać reszta ekipy z Płocka. Zrobiło się gwarno i tłoczno ale na krótko. Jak przystało na sportowców o 23 wszyscy już spali, żeby wypocząć przed niedzielnym startem. Przed startem każdy z nas sprawdził swoją konkurencję. Ja także. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłam, że w mojej kategorii wiekowej jest aż 17 kobiet. Pamiętam, że od razu się wystraszyłam i powiedziałam, że nie dam im rady. Koledzy starali się mnie pocieszyć mówiąc, że pewno je rozjadę, ale ja poszłam spać z przekonaniem iż to za wysokie progi dla mnie i nie mam szans z nimi.
Niedziela przywitała nas pięknym słońcem, lekkim wiatrem i bezdeszczowym niebem. Ponieważ noc była bardzo zimna, wiadomo było, że woda w jeziorze na pewno ostygła. Kiedy przyszłam na plażę, było słonecznie a na wodzie nie było żadnych oznak fal. Ulżyło mi. Kiedy jednak zanurzyłam się w wodzie na 15 minut przed startem podczas rozgrzewki, zatkało mnie. Woda była naprawdę bardzo zimna. Mimo dobrej pogody czułam wewnątrz niepokój. Byłam zestresowana i bałam się pływania.
Chociaż dużo trenowałam, to gdzieś tam był jeszcze mały brak pewności siebie. Nie wiedziałam kompletnie czego mogę się po sobie spodziewać, i te 17 dziewczyn w kategorii… Najbardziej bałam się żeby do okularków nie wlała mi się woda oraz zakrztuszenia wodą. To podczas płynięcia może się zdarzyć zawsze, tym bardziej że miałam kompletnie nowe okularki. Było nas dużo startujących na tym dystansie z Płocka, więc koledzy starali się rozładować atmosferę. Przyznam, że nawet im się udało, żebym na 5 min zapomniała o zagrożeniach i niebezpieczeństwie.
Ustawiłam się lekko z tyłu tuż obok Irka Bedyka i Darka Miszteli żeby czuć się bezpieczniej. Był rolling start po 3 osoby, więc każdemu liczył się od początku jego własny czas. Kolejka ubywała, a ja coraz bardziej zbliżałam się do wejścia do wody. Było zimno i trochę wiało a słońce co rusz chowało się za chmury. No i w końcu czas na mnie! Gwizdek sędziego oznaczał, że nie ma już odwrotu i trzeba szybko płynąć, żeby inni nie napłynęli na ciebie. Weszłam do wody, żeby dodatkowo nie denerwować i tak już rozkołatanego mojego serca. Woda była lodowata, położyłam się na nią i przez chwilę znowu mnie zatkało. Zaczęłam machać rękami do kraula a bezpieczeństwa dodawała mi myśl, że przecież mam nową super wyporną piankę i nie może być źle. Płynęłam swoim tempem, tak jak zwykle pływałam na basenie czy ostatnio na wodach otwartych. Oddech już nie był szybki ani nerwowy, wszystko się ustabilizowało. Płynęło mi się wyjątkowo sprawnie i gładko. Czekałam tylko kiedy napłyną na mnie inni z tyłu, ale o dziwo nic takiego się nie zdarzyło. Nikt po mnie nie przepłynął, nie przywalił w głowę. Dostałam tylko raz z kopa w brzuch od żabkarki do której za blisko podpłynęłam. Ci żabkarze byli najgorsi, bo jeśli chciałeś takiego wyprzedzić musiałeś szerokim łukiem, żeby właśnie nie dostać kopa. Przeżyłam to kopnięcie, wyprzedziłam ją i oddaliłam się jak najszybciej. Płynęłam spokojnie, cały czas swoim tempem bez żadnych zbędnych przyspieszeń czy ekscesów żeby nie kusić losu do zachłyśnięcia. Woda trochę falowała z racji dużej liczby płynących, ale wszystko było pod kontrolą. Płynęło mi się wyjątkowo dobrze i szybko. W głowie myśli tylko skupione na oddychaniu, i synchronicznym machaniu nogami i rękami. Byłam wręcz zdziwiona kiedy okazało się, że jestem przy pierwszej bojce, za chwilę przy drugiej i nagle brzeg i wychodzę z wody.
Hurrra! Udało się! Stawiam obie stopy na piasku, potem na dywan i biegnę pod górę do strefy zmian. Dopiero w strefie zmian zorientowałam się, że nie czuję stóp. Woda była tak zimna, że te 23 minuty w niej zamroziły je. Kiedy je wycierałam i zakładałam skarpety były sztywne. Adrenalina była tak duża, że nie pozwoliła mi zastanawiać się dłużej nad tym.
Niedbale i szybko zdjęłam piankę, wskoczyłam w buty rowerowe, numer startowy, kask, do kieszonki spakowałam żel i batonik i wyjechałam na trasę rowerową. Serce waliło w piersi jak oszalałe, ale kiedy już siedziałam na tym rowerze cieszyłam się jak małe dziecko, które dostało słodycze lub zabawkę. Rozpędziłam się chociaż wiatr nie pomagał. Wiedziałam, że pływanie jest moją najsłabszą stroną, i nawet jeśli poszło dobrze to nie tak dobrze jak powinno. Teraz jeśli chcę powalczyć o dobry czas muszę bardzo dobrze pojechać.
W głowie miałam wciąż jedno … te 17 dziewczyn w kategorii, że przecież nie mam z nimi szans. To nie były dobre myśli bo mnie trochę stopowały. Niby jechałam szybko, ale jakoś tak od niechcenia, od czasu do czasu przeplatając jazdę rozmowami z uczestnikami. Zaraz na początku trasy dostałam za to upomnienie od Jacka Brygiera, który o dziwo wyszedł później z wody ode mnie, ale dogonił na rowerze i wyprzedził krzycząc -‚A co to za pogaduchy?! Bierz się do roboty!” Tylko mi śmignął na tym swoim nowym rowerze i pozostał po nim kurz. Jacek wpłynął mi na ambicję, zaczęłam mocniej pedałować.
Po pierwszym kółku już wiedziałam, że trasa nie należy do najłatwiejszych, chociaż jest szybka, to dużo jest ciężkich podjazdów. Kiedy kończyłam pierwsze kółko mój support krzyknął do mnie, że mam 2 minuty straty do 3 miejsca. Byłam zaskoczona pozytywnie. To mi dodało wiatru w żagle i postanowiłam powalczyć o nadrobienie tych 2 minut. Niestety podczas jazdy już na pierwszym kółku przestał mi działać licznik rowerowy. Żeby sprawdzać tempo jazdy musiałam co chwila patrzeć na zegarek, co nie było komfortowe. Przez całą drogę myślałam czy aby się nie zatrzymać żeby poprawić ten magnes przy kole. Teraz kiedy już wiedziałam, że mam 2 minuty straty nie było takiej opcji żeby stawać na poboczu. Musiałam przyspieszyć jeśli chcę się liczyć w walce o podium. Podczas trasy rowerowej zjadłam wszystko co miałam i jeszcze sięgnęłam po batonik energetyczny, który podawali wolontariusze. Wiedziałam, że muszę jeść żeby mieć siłę potem na bieganie. Dobrze zrobiłam bo to mnie mega postawiło na nogi. Kiedy wybiegałam na trasę biegową ze strefy zmian mój suport krzyknął :
-„masz 20 sekund straty do 3 miejsca” !
Pomyślałam, że jestem już blisko i nie poddam się tak łatwo. Nadrobię to na bieganiu chociaż nie jestem kompletnie przygotowana biegowo. Biegłam ile sił w nogach i płucach, i najważniejsze, że nogi nie były ciężkie jak z cegły. Chciały biec. Wyprzedzałam po kolei wszystkich i czułam się jak PRO zawodnik, który walczy o najwyższe trofeum i daje z siebie wszystko. Trasa biegowa okazała się bardzo trudna, bo wiodła po leśnych dróżkach, piaskach, koleinach i pagórkach. Było też sporo ostrych zakrętów pod górkę.
Przy tych właśnie zakrętach i podbiegach stała silna nasza ekipa Delty: Marcin, Kaziu, Boguś, Jarek i kibicowała nam. To było piękne, bo naprawdę dodawało siły. Po pierwszym kółku wg mojego supporta nadal miałam stratę do 3 miejsca o 10 sekund. Byłam aż zdziwiona, że biegnąc tak szybko nie nadrobiłam jeszcze tych 20 sekund. Z drugiej strony zawodniczka którą goniłam też mogła być bardzo dobra biegowo i lepsza ode mnie. Wiedziałam, że jestem już zmęczona, ale marzenie o podium było silniejsze. Po drodze spotkałam Sylwię Misztelę debiutującą na 1/4 IM, której tylko krzyknęłam zza pleców, że gonie 3 miejsce ale nie mam już sił i chyba nie dam rady. Sylwia tchnęła we mnie nadzieję mówiąc -„kto jak nie ty rakieta, biegnij, dasz radę! I pobiegłam. Zegarek wskazywał tempo miedzy 5:0 a 4:45. To było dla mnie bardzo szybko przy dystansie 10 km zwłaszcza, że ostatnio robiłam tylko same zakładki. Ostatnie 200 metrów bolały mnie okropnie. Kiedy wbiegałam na stadion płakałam ze zmęczenia i radości, że to już koniec.
Tuż przed metą byłam już tak zmęczona, że nic kompletnie nie widziałam na oczy, nawet gdzie jest dokładnie linia mety. Zaraz po przekroczeniu baneru META i przecięciu wstęgi zwycięzcy osunęłam się na ziemię. Nie wiedziałam czy już jestem za metą czy nie, więc już na czworakach doszłam do maty pomiarowej i zaraz za nią usiadłam. Podszedł do mnie ktoś złapał za rękę i zapytał czy wszystko w porządku. Otworzyłam oczy ze zmęczenia i powiedziałam, że chyba tak, że walczyłam o 3 miejsce i dlatego jestem taka zmęczona. Żeby nie torować innym wbiegnięcia na metę musiałam jeszcze znaleźć siły żeby przesunąć się w bok. Uwierzcie mi, że to było najtrudniejsze bo oddech nadal nie był stabilny a każdy ruch bolał.
Na mecie czekała na mnie już reszta ekipy, która skończyła wcześniej a na trybunach mój suport, który uśmiechnięty powiedział:
-gratuluję drugiego miejsca w kategorii!
Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Jak to? Przecież jeszcze przed chwilą goniłam 3 miejsce!
Potem okazało się, że dla dobrej motywacji mój suport okłamał mnie troszkę. Zaraz po pływaniu byłam 8 w kategorii, potem na rowerze szybko wskoczyłam na 2 pozycję i tak już dobiegłam do końca. Na pewno gdyby nie to małe kłamstwo miałabym gorszy czas. Nie liczyłam na pobijanie żadnych rekordów a tu się okazało, że czas 2:52:41 był zaledwie o 1 minutę gorszy od mojego rekordu w Malborku na dużo łatwiejszej trasie. Po przeanalizowaniu wszystkich wyników byłam z siebie naprawdę zadowolona bo 950 m przepłynęłam w 23 minuty, średnia na rowerze wyszła ponad 30 km/h a bieg to już majstersztyk 10,5 km w 51:47 min. Drugie okrążenie zarówno na rowerze jak i na bieganiu pokonałam dużo szybciej: 31 km/h rower i 4:45 bieg. Przypomniało mi się jak ciężko trzeba walczyć o wygraną. Najbardziej zadowolona jestem jednak z pływania. Dla porównania Agnieszka, Sylwia i Marta, które super pływają pokonały ten dystans w 20 minut więc moje 23 minuty jest nie lada osiągnięciem. Widzę też, że pomału umiem chwytać azymut żeby płynąć prosto a nie gdzieś w bok.
Tego dnia okazało się, że na podium z Delty stanęły praktycznie same kobiety: ja, Agnieszka Burżacka-Tyc i Marta Motylewska a honor mężczyzn obronił Irek Bedyk w swojej kategorii.
Było głośno o Delcie bo przecież Delta to siła!
Oto wyniki wszystkich płockich reprezentantów podczas startu w 1/4 IM JBL Triathlon Sieraków
- Bartosz Ziemński – 2:25:53 i 22 w M35
- Jarosław Sosnowski – 2:22:19 i 47 w M40
- Dariusz Misztela – 3:08:48 i 7 w M60
- Grzegorz Augustyniak – 2:30:57 i 10 w M50
- Jacek Kozłowski – 2:23:16 i 11 w M45
- Ireneusz Bedyk – 2:47:57 i 1 w M65
- Bartosz Markiewicz – 2:50:28 i 42 w M30
- Agnieszka Burżacka-Tyc – 2:54:36 i 2 w K50
- Sylwia Korona – 2:56:51 i 10 w K35
- Marta Motylewska – 2:42:07 i 3 w K30
- Jacek Brygier – 2:45:28 i 20 w M50
- Monika Brulińska – 2:52:41 i 2 w K45
- Zbigniew Chrzanowski – 2:22:43 i 14 w M40
Dużego pecha podczas startu miał Jarek Sosnowski. 3 razy złapał gumę! Do tej pory się zastanawiam jak to możliwe? Jechałam po tej samej trasie i mi nic się przytrafiło, a tu jednej osobie aż trzy razy??? Jarek starcił około 20 minut, których później już nie zdążył nadrobić na biegu.
Niesamowitą robotę zrobiła grupa dopingująca nas: Małgosia Kozłowska, Bogdan Pociej, Tomek Misztela, Marcin Celmer, Adam Kaźmierczyk, Boguś Tyc z synem Bartkiem i Jarek Bieńkowski. Oczywiście najlepiej kiedy nasza wewnętrzna motywacja jest silniejsza niż motywacja grupy, ale nad tym trzeba jeszcze popracować, przynajmniej ja.
Wróciłam do domu z wielką siłą i wiarą, że mogę góry przenosić, a po tygodniu życie moje wywrócili do góry nogami cyberprzestępcy okradając mnie z moich marzeń, nadziei i planów. Moja psychika legła tak w gruzach, że problemem było wyjście do pracy i wstanie rano z łóżka. Gdyby nie dzieci nic nie miałoby sensu. . Najbardziej mnie chyba boli świadomość, że ja taka bystra, zaradna kobieta dałam się oszukać!
Los tylko o jednym zapomniał, że ja tak łatwo się nie poddaję! Zdenerwowałam się, a lwa się nie denerwuje! Jeśli upadam, to podnoszę się, otrzepuję z kurzu, poprawiam koronę, odpalam rakietę i jadę dalej! Mam wokół siebie wspaniałych ludzi, przyjaciół, którzy mnie wspierają i nie pozwalają stracić wiary w życie i ludzi. Dziękuję!!!
Mam też w końcu mój talizman :-;
Wasza Rakieta