Sandomierz to małe miasteczko, leżące nad Wisłą. Podobno to miasto z największą liczbą przestępstw w Polsce. 😉 Od kiedy jednak jeździ po nim Ojciec Mateusz czujemy się bezpieczniej:-).
Któż z nas nie zna Sandomierza! Prawda?
A któż z nas tam był?
Znać a być to zasadnicza różnica.
Dziś chciałabym zachęcić Was do odwiedzenia tego pięknego miasta. Można od razu połączyć przyjemne z pożytecznym. Jeśli jesteś sportowcem i koneserem kultury polskiej to miasto musi znaleźć się na Twojej liście. Władze miasta od jakiegoś czasu zaczęły dbać o turystykę i dobrą reklamę. Poza tym, że można załapać się na plan filmowy „Ojca Mateusza”, to miasto coraz częściej organizuje imprezy sportowe. Jest ich coraz więcej: od biegów długich po krótkie a nawet triathlon. Jest: Bieg Kwitnących Sadów w maju, Bieg Szklarski we wrześniu, Bieg Jarski w październiku czy triathlon w sierpniu. Szkoda, że dopiero kiedy ja wyemigrowałam z tego miasta, ale lepiej późno niż wcale. Nie zdążyłam jeszcze wziąć udziału we wszystkich, bo i terminy nie zawsze pasują, ale dziś opowiem o jednym z nich na który trafiłam przypadkowo będąc w rodzinnych stronach. Można połączyć wyjazd weekendowy ze zwiedzaniem Sandomierza i imprezą sportową, która na pewno będzie niezapomniana.
Od kiedy pamiętam w Sandomierzu 9 października odbywał się odpust na Wincentego. Tego dnia wspominamy na kartach kalendarza błogosławionego Wincentego Kadłubka. Tak się składa, że mój dziadek miał tak na imię i zawsze ten dzień był dla nas wyjątkowy. Za starych dobrych czasów czy się miało pieniądze czy nie, szło się na odpust. Stragany rozstawione były zwykle od Katedry wzdłuż całego starego miasta w Sandomierzu, aż pod samą Bramę Opatowską. Kiedyś, gdy w sklepach nie było nic, odpust to było wielkie wydarzenie: kolorowe stragany, mnóstwo zabawek, słodyczy, a prym wiodły oczywiście pistolety na korki lub kapiszony. To były też czasy kiedy nic tak naprawdę się nie działo, więc odpust to była wielka atrakcja. Zapewne każdy z Was pamięta taki odpust z innej okazji w swoim rodzinnym mieście. W obecnych czasach praktykowane są Jarmarki np u mnie w Płocku odbywa się Jarmark Tumski, zawsze pod koniec wakacji.
Mistrz Kadłubek tak pisał: „Nierzadko perły kryją się w piaszczystym pyle. (…) Również szlachetna wielkość ducha nie zawsze mieszka w miastach z wieżami i bynajmniej nie gardzi chatami ubogich”.
[Księga II, rozdz. 4, s. 43].
Taka właśnie perłą jest Sandomierz. Teraz poza spacerowaniem, można po nim jeździć także meleksem. Osobiście uważam, że zdecydowanie większą frajdę sprawi spacer ponieważ na nogach dotrzesz wszędzie. W Sandomierzu wszystko skoncentrowane jest w jednym miejscu i spacer nie jest wcale uciążliwy.
Sama postać Wincentego Kadłubka mocno związana jest z Ziemią Sandomierską. Wincenty Kadłubek urodził się ok. 1160 r. we wsi Karwów koło Opatowa. Był biskupem krakowskim, historiografem, człowiekiem wielkiej wiedzy i kultury, reformatorem Kościoła oraz doradcą panujących. Dobrowolnie zrezygnował z biskupstwa, aby zostać mnichem. Pieszo przywędrował w tym celu z Krakowa do Jędrzejowa. Został ogłoszony błogosławionym w 1764 roku – beatyfikował go Klemens XIII. Bł. Wincenty Kadłubek jest drugim patronem diecezji kieleckiej. Jest autorem Kroniki dziejów Polski, i uważany za jedną z najważniejszych postaci w dziejach literatury i historiografii polskiej; niekiedy określany mianem „ojca kultury polskiej”.
Dlaczego o nim piszę? Otóż od trzech lat organizowany jest w Sandomierzu Bieg Jarski Na Zdrowie!… o sandały bł. Wincentego Kadłubka. Jak sama nazwa wskazuje bieg wspomina Mistrza Wincentego Kadłubka. Organizatorem i pomysłodawcą biegu jest Anna Przybysz, która jest także założycielką Fundacji: Świętokrzyski Ogród Inspiracji.
To właśnie przy współpracy Fundacji z Muzeum Okręgowym w Sandomierzu bieg odbywa się już trzeci rok. W tym roku do grona sponsorów dołączył: Pan Burmistrz Sandomierza Marcin Marzec, Pan Paweł Wierzbicki- dyrektor MOSiR, Pani v-ce Wójt Gminy Samborzec Ewa Drzazga, Pan Wójt Witold Surowiec. W tym roku zupełnie przypadkowo i ja wzięłam udział w 3. Bieg Jarski Na Zdrowie!… o sandały bł. Wincentego Kadłubka. Pierwszy mój, ale już wiem, że nie ostatni i żałuję, że ominęłam dwie wcześniejsze edycje. Być w rodzinnych stronach i nie wystartować to byłby grzech. Tym bardziej, że zawsze o tym marzyłam, ale ciągle nie było okazji. Jak zwykle byłam przygotowana, ponieważ zaplanowałam sobie trening kolarski z domu rodzinnego do Zamku Krzyżtopór w Ujeździe. Chociaż wyjechałam z tego miasta ponad 25 lat temu, to pozostał sentyment i lokalny patriotyzm. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że w końcu w tym mieście coś się dzieje. Poza oczywiście serialem „Ojciec Mateusz”, który zaczął przyciągać setki turystów, mają także coś mieszkańcy. Gdyby tylko chcieli biegać… I po to właśnie jest ta impreza! Żeby zachęcić niechętnych, żeby propagować zdrowy, jarski styl życia oraz promować piękne miasto Sandomierz.
Bieg Jarski to bieg na 5 km, który wiedzie z Zamku nad Wisłą obok Kościołów Św. Jakuba i Św Pawła przez liczne sady i ogrody sandomierskie aż do Andruszkowic. Choć krótki to bardzo wymagający. Wbrew pozorom trasa nie jest łatwa, a bardzo urozmaicona licznymi podbiegami, zbiegami, kostką brukową, asfaltem oraz terenem trawiastym i szutrowym.
Bardzo się mile zaskoczyłam, bo uważam że trasa została zaplanowana bardzo interesująco i żeby nie było za łatwo. W tym roku przed startem profesjonalną rozgrzewkę poprowadziła Sylwia Latkowska, która na stałe związana jest z sandomierskim sportem i fitnessem. Sylwia jest trenerem personalnym, trenuje i pomaga ludziom w odchudzaniu, prowadzi Studio Treningu SL Fit.
Wystartowaliśmy o godz. 10:00, za nami poszli kijkarze – grupa nordic walking. Bieg był dość kameralny, ale od samego początku miał wysoki poziom. Kompletnie nie miałam pojęcia na co mogę liczyć, tym bardziej, że jestem w fazie roztrenowania i nigdy na tej trasie nie biegałam. Wystartowałam i cały czas utrzymywałam trzecią pozycję.
Pierwsza zawodniczka okazała się kompletnie poza moim zasięgiem, druga też była szybka, ale cały czas miałam ją w zasięgu mojego wzroku. Nie ukrywam, że miałam chrapkę na to drugie miejsce. Z tyłu za mną czułam oddech na plecach biegaczki, która biegła z psem. Bardzo dobrze jej szło, a na podbiegach nie miałam kompletnie szans, bo pomagał jej pies. Ja słabłam na podbiegach i musiałam więcej machać rękami, ją ciągnął pies. Nie poddawałam się jednak. Około 4 kilometra dwóch biegaczy przede mną skręciło w lewo i cała reszta biegaczy na nimi też, w tym ja. W pewnym momencie nastąpiła konsternacja czy aby na pewno ta trasa jest właściwa. Strzałka na asfalcie i wisząca pasiasta wstążka wskazywały na to, że tak. Jednak po około 300 metrach zbiegu w dół okazało się, że to zła trasa i prowadzi w ogrody i szczere pola gdzie już droga się kończy. Zaczęliśmy zawracać. Muszę przyznać, że dużo mnie to kosztowało ponieważ powrót był mocno pod górę i zdążyłam się zorientować że moja trzecia pozycja jest już stracona i nie do odrobienia. Byłam zła, naprawdę zła. Dopadł mnie niezły wkurz. Postanowiłam że nie poddam się i będę walczyła do końca. Jak to mówią dopóki piłka w grze jeszcze wszystko może się zdarzyć. Kiedy więc wróciłam na prawidłową trasę szybko okazało się, że moja trzecia pozycja już dawno jest nieaktualna. Nie wiedziałam ile zawodniczek jest przede mną, ale postanowiłam, że te które mam w zasięgu moich możliwości dogonię i wyprzedzę. Najpierw udało się wyprzedzić dziewczynę, która już szła a którą złapała kolka. Wyprzedzając ją zdążyłam tylko krzyknąć: uciskaj! Zaraz przed nią biegły razem dwie dziewczyny, które już prawie dobiegały do mety. Ostatnim rzutem na taśmę wyprzedziłam je tuż przed banerem kończącym trasę i wbiegłam na metę. Byłam strasznie zmęczona a jeszcze bardziej zła. Nie omieszkałam oczywiście zwrócić uwagi, że trasa w newralgicznym punkcie była źle oznaczona i nie strzeżona. Właśnie tam powinien stać jakiś wolontariusz. Inni biegacze też się trochę awanturowali, no ale cóż można w tej sytuacji? Jedynie uczyć się na błędach. Żal mi było tego mojego straconego trzeciego miejsca, bo byłam święcie przekonana, że nie udało mi się go obronić. Wyobraźcie sobie jakie było moje zaskoczenie kiedy podszedł do mnie sędzia i powiedział, że jestem trzecia i mam zostać na dekorację. 🙂 Nadrobiłam 600 m i pomimo to wskoczyłam z powrotem na 3 pozycję! Jednak forma jest. Nie myślałam już o tym co by było gdybym nie pomyliła trasy… 🙂 Cieszyłam się z tego co mam i z wielką pokorą przyjęłam trochę jednak czasowo gorszy wynik, ale okupiony ciężką walką.
Na mecie trwała jarska uczta. Było zdrowo, kolorowo i smacznie.
Jedzenia było pod dostatkiem dla wszystkich: przeróżne jarskie sałatki, burgery, kotlety sojowe, kasze, koktajle i przepyszne soki z selera jabłka i gruszek pochodzące z Sandomierski Szlak Jabłkowy.
Dawno nie byłam na takim biegu. Jakby tego było mało nagrodzone zostały nie tylko trzy pierwsze panie i trzech pierwszych panów, ale także ostatni zawodnik, który wbiegł na metę. Nagrody wręczali Pan Burmistrz Sandomierza Marcin Marzec, Pan Paweł Wierzbicki- dyrektor MOSiR, Pani v-ce Wójt naszej Gminy Samborzec Ewa Drzazga, Pan Wójt Witold Surowiec. Wyciskarka wolnoobrotowa ufundowana przez wójta Gminy Samborzec trafiła na drodze losowania do Doroty Rejman!!! Fantastycznie!! Fundacja ufundowała blendery dla Sportowców na „pudłach”. Były książki, vouchery na basen od MOSIR, bilety na koncerty od Sandomierskiego Centrum Kultury, pierścionek z krzemieniem pasiastym od Mistrza Cezarego Łutowicza, Karnety do SPA od Przemek Gołębiowski z Małego Rzymu, torby z jabłuszkami od Grażynki Borkowskiej z Sandomierskiego Szlaku Jabłkowego…. NA BOGATO!!!
Było też stoisko poświęcone Wincentemu Kadłubkowi. Można było zakupić książki o nim, jego sentencje oraz spuściznę. Jestem pod ogromnym wrażeniem tej imprezy!
Po biegu postanowiłam pospacerować jeszcze po sandomierskiej starówce. Spacer rozpoczęłam u podnóża Zamku skąd dalej przeszłam do parku w Piszczelach. Tam jest teraz tak pięknie, że można do woli piknikować. Kiedy byłam małą dziewczynką Piszczele to było miejsce straszne: zarośnięte, zaniedbane i niebezpieczne. Niektórzy twierdzili, że tam straszy „czarna łapa” :-D.
Z Piszczeli bardzo blisko jest do Wąwozu Królowej Jadwigi, który jest cennym okazem przyrodniczym ponieważ to wąwóz lessowy. Zbocza wąwozu są głębokie, nawet kilkumetrowe, porośnięte drzewami, których korzenie wiszą w powietrzu, przypominając oryginalne lasy namorzynowe.
Spacerkiem dotarłam do wizytówki miasta -Bramy Opatowskiej – główny zabytek Sandomierza, jedna z niegdyś czterech bram wchodzących w kompleks murów obronnych Sandomierza, wzniesiona przez króla Kazimierza Wielkiego około 1362 roku. Do bramy przylegają, po obu jej stronach, pozostałości murów. Niegdyś istniały oprócz opatowskiej trzy bramy. Żadna do dzisiaj nie zachowała się. W systemie murów obronnych Sandomierza było 21 baszt i dwie furty, z czego jedna, dominikańska, zwana Uchem Igielnym, istnieje do dzisiaj. Na szczyt bramy można wejść. Z tarasu widokowego podziwiamy przepiękną panoramę miasta i okolicy.
To przy niej najczęściej znajdziemy malarzy artystów siedzących i malujących portrety czy widoki sandomierskie. To tutaj posłuchamy muzyki ulicznej i piosenek wykonywanych przez muzyków. Uliczka Opatowska wiodąca do Ratusza od Bramy jest bardzo ruchliwa i uczęszczana przez turystów. Tego dnia musiałam przeciskać się przez tłumy, ale nie omieszkałam zatrzymać się i kupić Cydr Sandomierski czy słynne sandomierskie krówki. Minęłam Kościół Św. Ducha – 1 z 5 zabytkowych w Sandomierzu. Pochodzi on z XIII wieku, a wybudował go kasztelan krakowski Żegota wraz ze szpitalem. Pierwotnie gotycki z piętnastego wieku kościół został przebudowany w stylu barokowym w drugiej połowie siedemnastego wieku.
Jakimś cudem dotarłam cała pod Ratusz mijając Kamienice Oleśnickich, w której kiedyś mieściła się biblioteka a teraz jest Poczta. Ku mojemu zdziwieniu ukazały się ustawione pod Hotelem Ciżemka meleksy.
Nawet nie wiedziałam, że miasto można nimi zwiedzać. Postęp dotarł i tutaj ;-). To oczywiście propozycja dla leniwych ;-). Spod Ratusza jest już bardzo blisko aby zobaczyć najcudowniejsze, wybrukowane uliczki Sandomierza prowadzące do Collegium Gostomianum, gdzie na ul. Jana Długosza obecnie mieści się I LO .
Stąd już blisko mamy do Domu Długosza gdzie mieści się obecnie Muzeum Diecezjalne.
W żadnym wypadku nie wolno nam ominąć Kozich Schodków, gdzie znajduje się punkt widokowy. Schodząc w dół wzdłuż Katedry ulicą Mariacką w oddali na wzgórzu moim oczom ukazał się Zamek Królewski, w którym mieści się obecnie Muzeum Okręgowe. Ulicą Zamkową można dojść do pięknie zagospodarowanego deptaku nad Wisłą. Tam cudownie się biega o poranku, musicie to sprawdzić. Wracając ulicą Zamkową dotrzemy i zobaczymy słynne Ucho Igielne – jedyna zachowana furta, spośród dwóch niegdyś istniejących w systemie murów obronnych. Dość ciekawy zabytek Sandomierza.
Przez furtę komunikowali się z sobą bracia z dwóch klasztorów dominikańskich; jednego położonego poza murami miasta i drugiego, wewnątrz murów obronnych. Stamtąd już ulicą Żydowską wróciłam do auta pozostawionego na wielkim parkingu przy ul. Podwale Górne. W Sandomierzu jest 5 zabytkowych kościołów, które warto zobaczyć i do których polecam wejść obowiązkowo! Wszystkie skoncentrowane są wokół Starego Miasta: Św Michała, Św Józefa, Św Jakuba, Św Ducha, Katedra. „Must have” wizyty w Sandomierzu są odwiedziny u Ojców Dominikanów, którzy opiekują się Kościołem Św. Jakuba. Dlaczego? Prowadzą oni uprawę winorośli i zajmują się produkcją wina, która powróciła w te strony w 2012 r. Już w 1226 r bracia założyli tutaj pierwsze winnice potwierdzone certyfikatem.
Kierując się z Kościoła Św Jakuba w kierunku Kościoła Św Pawła mamy już dość blisko do najcudowniejszego i najbardziej tajemniczego miejsca w Sandomierzu… Kiedy przywoziłam tutaj swoich znajomych, zawsze pokazywałam im to miejsce. Obecnie jest ono już dość znane, ale 20 lat temu nikt poza mieszkańcami o nim nie słyszał i nie odwiedzał. Było zarośnięte i żeby tam dotrzeć trzeba było przedzierać się przez czyjeś ogrody mało legalną ścieżką. To tam chodzili uczniowie na wagary! 🙂 O czym mówię? O Salve Regina. Sami powiedzcie czy nie jest niesamowite…
Opuszczając mój piękny Sandomierz zatęskniłam za widokiem z pięknych i jedynych w swoim rodzaju Gór Pieprzowych. Tam po prostu trzeba iść, żeby zobaczyć ten piękny widok na Wisłę, zbocza porośnięte dzikimi różami i panoramę na cały Sandomierz. Góry Pieprzowe popularnie zwane „Pieprzówkami” to rezerwat geologiczno-przyrodniczy, znajdujący się na wschodnim krańcu Gór Świętokrzyskich, w granicach miasta Sandomierza.
Zwiedzanie w biegu to nie zwiedzanie. Potrzeba 2-3 dni żeby wszystko zobaczyć na spokojnie. Nie zdążyłam tym razem przejść podziemną trasą turystyczną, którą i tak chodziłam już setki razy, ale nadal jest ona dla mnie atrakcyjna. Podziemna Trasa Turystyczna to udostępniona do zwiedzania część kilkukondygnacyjnych komór i chodników znajdujących się pod Starym Miastem. Znajdujące się tam liczne korytarze oraz komory związane są z wieloma sandomierskimi tajemnicami i legendami. Najsłynniejsza z nich opowiada o sandomierskiej bohaterce Halinie Krępiance, która kosztem własnego życia uratowała miasto przed oblegającymi je Tatarami.
O Sandomierzu mogłabym jeszcze dużo pisać, ale nie starczyłoby mi czasu, żeby wszystko opisać. To miasto po prostu trzeba zobaczyć.
To kto następnym razem jedzie ze mną? 🙂