Wszyscy zapewne znacie słynną operę „Carmen” Bizeta. Miałam okazję oglądać i słuchać na żywo w lwowskiej operze wydanie rosyjskojęzyczne. Opowieść o pięknej i wolnej kobiecie uwikłanej w trójkąt miłosny. Już na samym początku Carmen mówi bardzo ważne i ponadczasowe słowa: Miłość jest jak niepokorny ptak”. Tak sobie pomyślałam, że takim niepokornym ptakiem jest dla nas triathlon. Uwikłani w trójkąt miłosny przepychamy się miedzy dyscyplinami, rywalizujemy o każdą z tych dyscyplin. Wszystkie są dla nas ważne, ale czasem jedne są ważniejsze, drugie mniej ważne, czasem jedne bardziej kochamy a czasem porzucamy inne dla tej jednej. Bawimy się tą miłością do triathlonu a ona odwzajemnia to uczucie na krócej lub na dłużej lub pozostaje obojętna. Wszystko jednak zależy od niej. Jesteśmy jej niewolnikami od pierwszego wejrzenia. Praktycznie każdy triathlonista z którym rozmawiałam mówi o miłości do triathlonu od „pierwszego wejrzenia” Znam nawet takich co spróbowali triathlonu, ale zaniechali go z powodów mocno uzależniających oraz finansowych. To też pewnego rodzaju tragedia, bo dyscyplina jest dość kosztowna, ale to oczywiście każdy osobno decyduje na co wydaje swoje pieniądze. Uważam jednak, że triathlon można uprawiać także niskobudżetowo bez uzależniania się od cyferek, firm, sprzętu. Wtedy też jest największa frajda z tego sportu.
Na mojej liście „must have” triathlonowych zawodów jest zawsze GIT Ślesin. Tam zawsze wszystko mi się udaje, nawet pływanie nie jest straszne. Myślę, że nie tylko mi. Są takie miejsca na mapie polskiego triathlonu, które są zwyczajnie przyjazne tj. Bydgoszcz, Malbork, Ślesin. Na dystansie 1/8 Im płynie się bez nawrotek w jednym kierunku w stronę mety. Jak na razie w Ślesinie padł rekord startujących zawodników, bo około 1000 osób stanęło na linii startu. Tutaj nawet kibicowanie jest fajniejsze niż gdzie indziej. Mam sentyment osobisty do tego miejsca, ponieważ to tutaj właśnie przyjechałam pierwszy raz kibicować triathlonistom i przyglądać się jak to się robi, to tutaj dostałam pierwszych emocji triathlonowych, które chciałam sama przeżywać.
Nie mogłam przyjechać dzień wcześniej, jak większość mich kolegów z Delty więc musiałam wstać o 4:30 żeby zdążyć na start. Nie mam tak łatwo jak wszyscy inny, ponieważ jestem matką samodzielną i muszę zawsze przed zawodami opracować logistykę czy dzieci ze mną jadą czy nie, ewentualnie które, a te co nie jadą upycham po koleżankach i kolegach. 🙂 Tym razem młodszego syna sprzedałam do jego kolegi. Tak właśnie radzą sobie matki – pomagają sobie nawzajem. Proszenie o pomoc nie jest niczym złym, gdyż większość z nas zdana jest tak naprawdę sama na siebie, nawet jeśli mamy tych mężów czy partnerów.
W tym roku na szczęście miałam prywatnego kierowcę, więc w samochodzie przespałam się jeszcze 1,5 godziny. Jechałam jednak z większą pewnością na te zawody ponieważ był to już mój kolejny start w tym sezonie. Przez dwa tygodnie między Płockiem a Ślesinem zdążyłam dużo popływać i popracować nad moją psychiką w wodzie. Jeździłam pływać na wody otwarte razem z grupą, ale także osobno z sąsiadką na ćwiczenia oddechowe w wodzie. Próbowałam zaprzyjaźnić się z wodą i poczuć, że jest mi ona przyjazna. Robiłam ćwiczenia rozluźniające w wodzie unosząc się bezwładnie na powierzchni wody co miało poprawić moją psychikę podczas pływania na zawodach.
Rzeczywiście po tych ćwiczeniach czułam się bardziej pewna siebie. Jechałam z nastawieniem, że znam swoje miejsce w szeregu pływackim, a cała reszta już się uda. Na miejscu umówiłam się z koleżanką Ewą Januszewską, dzięki której poczułam się raźniej. Z Płocka tylko my dwie kobiety startowałyśmy. Pogoda tego dnia była dość wietrzna. Jak wiadomo wiatr jest największym wrogiem triathlonisty. Dzień wcześniej strasznie padało i wyziębiło się.
Start naszego dystansu zaplanowano na 9:15 i odbywał się on skokiem na głęboką wodę. Wbrew pozorom nie jest to takie straszne, ponieważ skacząc idziesz na dno, po czym odbijasz się i wypływasz na powierzchnię.
Pianka też daje swoją wyporność. Tym razem nie byłam taka głupia i ustawiłam się na tyłach razem z Ewą. Pewnie wskoczyłam do wody i zaczęłam płynąć kraulem. Przyznam, że szło mi całkiem dobrze. Najpierw płynęłam dość zachowawczo i wolno żeby oddech mi się nie rozregulował, kiedy poczułam się pewnie przyspieszyłam. Niestety zaczęłam napływać na innych z przodu i musiałam co chwila przystawać i ich omijać. Obok płynęła Ewa, gdzieś w oddali widziałam łódkę z ratownikiem, po lewej stronie cichutko sunął skuter wodny nie robiąc żadnych fal. Można? Można! A nie tak jak w Płocku przepłynął skuter z taką siłą, że wszystkim woda nawlewała się do nosa i za kołnierz ;-). Spokojnie i z dużą pewnością dopłynęłam do mety pływackiej tak jak zamierzałam. „Wyjść z wody” – to życzenie każdego triathlonisty. No to wyszłam! Wyszłam i pobiegłam do strefy zmian po rower. Zaraz za mną z wody wyszła Ewa. Trasa rowerowa w Ślesinie zawsze należała do przyjemnych i szybkich ale tym razem było inaczej. Gwałtowna zmiana pogody dzień wcześniej przyniosła bardzo silny wiatr. W jedną stronę wiało tak mocno, że jechałam ledwo 22-25 km/h. I choć bardzo się starałam utrzymać kadencję nie udawało mi się.
Na powrocie natomiast mieliśmy z wiatrem i wtedy to prędkości były szalone. Skoro ja jechałam nawet z prędkością 45 km/h to zawodnicy PRO na pewno około 55-60 km/h. Po zawodach rozmawiałam ze startującym na dystansie 1/4 IM Tomkiem Góreckim, który powiedział, że wiatr go zniszczył. W jedną stronę starał się utrzymać kadencję i jechać tak szybko jak sobie założył, ale na drodze powrotnej, kiedy było z wiatrem i powinien lekko jechać z mega szybkością, już nie miał siły kręcić. Wiatr był tak silny, że aż grał w szprychach rowerowych.
Ja po zawodach, na drugi dzień obudziłam się z lekkim katarem w zatokach. Musiało mnie solidnie przewiać na tym rowerze. Wychodzi na to, że gdyby nie ten wiatr to byłoby całkiem nudno w tym Ślesinie, a niepokorny ptak zostałby usidlony ;-). Nie ma tak łatwo.
Na dystansie sprinterskim startował ze mną prezes naszego klubu Waldek Gieres, który oczywiście nie byłby sobą gdyby nie stanął na podium. Prawdziwy facet różu się nie boi! 😉
Przyszłość płockiego triathlonu Jakub Misztela wygrał swoją kategorie wiekową nie poddaje się. Oby tak dalej, bo ma potencjał i możliwości. Wszystko co najlepsze trzeba robić za młodu jeśli są możliwości, bo potem wraz z wiekiem wszystko się zmienia, powstają trudności, bariery i kontuzje, które potrafią zniszczyć każde marzenie. Kuba łap tego niepokornego ptaka i wznieś się ponad przeciętność!
Bartek Ziemiński swój start w sprincie może zaliczyć do bardzo udanych. Robi postępy ze startu na start. Wynik 1:11:49 to był 19 czas w jego kategorii wiekowej M30. Widać, że treningi pływackie i kolarskie nie idą na marne a on sam widzi w tym sens.
Z wieloma kolegami nie spotkałam się, ponieważ byli za wolni ;-). A tak poważnie to, robili połówkę IM i kiedy oni jeszcze byli na trasie ja spokojnie jechałam do domu. W Ślesinie 1/2 IM robił Jarek Sosnowski, dla którego jest to kolejny etap w drodze do IM Tallinn. Z rozmowy z Jarkiem wywnioskowałam, że jest zadowolony ponieważ wpadła życiówka.
-„Liczyłem na lepszy czas i miejsce w rankingu, ale trzeba się cieszyć z tego co się ma. Warunki na rowerze rozdawały karty. Typowa ciężka praca dla dobrych kolarzy. Jestem raczej lub póki co pływakiem i w Ślesinie pokazałem co potrafię – 1 miejsce po pływaniu.
Na rowerze zacząłem tracić, ale ekipa była mocna. W sumie miejsce 25 open i 13 w kategorii – 4:38:11. Oj ta M40 to konie nieziemskie 😉
- Czy trener zadowolony z Twojego wyniku?
- Chyba nie do końca. To z jednej strony dla mnie miłe, bo widzie we mnie sporo niewykorzystanego potencjału. Mam plan, żeby na mecie w Suszu nie mieć siły wstać przez pół godziny 🙂 Wtedy trener pochwali :-).
W Ślesinie startowała nas dość duża grupa PTT Delta m.in Marcin Celmer, który wyrasta na mocnego zawodnika. Oto co mi Marcin napisał o starcie w Ślesinie:
„Ślesin to zawsze dobre wspomnienia. Trasa jest piękna, szybka, wspaniali kibice i ich energia niesie zawodników. Potwierdza to prawie 1000 startujących. Jestem bardzo zadowolony ze startu. Dałem z siebie wszystko i na metę dotarłem wiedząc, że to była dobra robota. Problem z bólem pleców nie pomagał, ale udało się zrobić rekord życiowy na dystansie 1/4 IM. W tej chwili to 2;17;06, czas w stosunku do zeszłego roku poprawiony o 4 minuty! Wynik nie przychodzi sam, to wynik wielu godzin treningów, ciężkiej pracy jaką wykonujemy codziennie. Zawody to tylko ukoronowanie okresu przygotowawczego. Mówię tu o czasie około 10-12 h treningów tygodniowo. Podjęcie współpracy z Łukaszem Kalaszczyńskim to był strzał w 10. Dużo pracy przede mną, ale widać że idzie to w dobrą stronę i nasze zadowolenie po zawodach w Ślesinie to potwierdza.”
Dużo serca w to co robi w drodze do IM wkłada Tomasz Misztela. Jako element przygotowawczy to starty na dystansach 1/4 i 1/2 IM. Wiele godzin długich i żmudnych przygotowań. W Ślesinie Tomek startował na dystansie 1/4 IM i z czasem 2:39:51 zajął 8 miejsce w kategorii wiekowej.
W Ślesinie mieliśmy swoich ludzi: kibiców i fotografów bez których nic by sie nie udało, nic by nie wyszło i nic by nie było widać! Dziękujemy: Agata, Adam, Agnieszka, Małgosia i Jacek Kozłowski za doping a tym ostatnim szczególnie za fenomenalna relację zdjęciową. Ja osobiście dziękuję za możliwość wykorzystania zdjęć bez których to co napisałam nie miałoby sensu ani mocy!
Fenomenalne oko fotografa wypatrzy każdego, nawet najdrobniejszy szczegół oraz interesujących startujących. Widziałam tego zawodnika podczas startu i byłam pełna podziwu dla niego. To dopiero jest słabość, która stała się siłą! Na specjalnym wózku biegowym zawodnik ten pokonał dystans biegowy kręcąc cały czas rękoma koła wózka. Tutaj jego rower.
I jak tu nie kochać triathlonu?! Każdy znajdzie w nim swoje miejsce, a z czasem zapewne złapie niepokornego ptaka. Tylko co wtedy…? 🙂
Monia