Jak ten czas szybko leci… Jeszcze niedawno był zeszły rok, Mazury, Triathlon Szczytno 2021 i moje spotkanie z Jerzym Górskim. Po inspirującej rozmowie – ” czas po prostu przestać pierdolić i szukać wymówek, pora podjąć konkretną decyzję…”
I podjęłam ją! Postanowiłam, że w 2022 pójdę krok na przód i zrobię 1/2 IM. Tak się akurat zaczęło wszystko ładnie układać, że ten cel był osiągalny. Odezwał się do mnie klub z Łodzi Celironman, który zaproponował honorowe członkostwo i pomoc w drodze do Ironman w postaci planów treningowych, opłaty startowej i wsparcia trenera. Długo się nad tym zastanawiałam, ponieważ należę w Płocku do rodzinnego klubu triathlonowego PTT Delta . Są to cudowni ludzi, z którymi jest mi po drodze, i od kiedy jestem z nimi w klubie wszystko jest inaczej w moim życiu, wszystko się zmieniło na plus. Są moją wielką rodziną z którą czuję się bezpiecznie, w której mam wsparcie i przyjaźnie na całe życie. Z racji ograniczonych funduszy na moje pasje postanowiłam przyjąć tę propozycję i reprezentować ten klub w niektórych imprezach w cyklu.
W tej sytuacji nie było już odwrotu! Cel jest, pomoc i wsparcie też, więc trzeba było zabrać się do roboty. Z racji, że przyjaciele z rodzinnego klubu PTT Delta szykowali się grupowo na zawody w Bydgoszcz Borówno, postanowiłam, że i ja tam wystartuję. Co roku odbywa sie tam dystans IM, 1/2 IM i sprint. Przyjaciele: Agnieszka, Marta i Rafał startowali na dystansie pełnego IM, inni : Marcel, Jacek K, Jacek B, Adam, Irek, Tomek, Bartek, Kaziu i ja na 1/2 IM. Dla mnie to miał być debiut. W niedzielę na dystansie sprint startować mieli: Gosia, Waldek, Darek i Grzegorz.
Skontaktowałam się z trenerem z Celironman Łukaszem Wójcikiem i zaczęliśmy w listopadzie 2021 powolne przygotowania do tego dystansu. Łukasz układał mi plany treningowe na trenażer całą zimę, a ja po każdym treningu zgrywałam mu je do analizy. Nie było to łatwe ponieważ mam zwykły trenażer niekompatybilny z żadną aplikacją, nie mam pomiaru kadencji i innych cudów. Chłopak więc układał mi plany tak abym je zrozumiała i mogła wykonać bez tych wszystkich przyrządów. Jakoś to szło, chociaż początki były ciężkie ponieważ nie zawsze udało mi się zrealizować to co trener napisał. Za mało się katowałam, za słabo kręciłam i nie udawało się często wejść w 3 i 4 strefę tętna. Myślę, że po prostu byłam za słabo jeszcze wytrenowana i dlatego to nie wychodziło. Gdzieś w styczniu w końcu zaskoczyłam i treningi zaczęły wychodzić takie jak chciał trener. Z racji wielu moich obowiązków rodzinnych: dzieci, ich szkoła, moja praca, moja szkoła i jeszcze moja pasja to treningi często robiłam późnym wieczorem, ale systematycznie 2- 3 razy w tygodniu. Dodatkowo jeździłam w niedziele na mtb całą jesień i zimę. Prawie wcale nie biegałam, dopiero gdzieś pod koniec stycznia trochę na bieżni, a potem dopiero zakładki w wakacje. Jeśli chodzi o pływanie to do końca roku trenowałam jeszcze technikę z moim guru pływania Mariuszem Winogrodzkim. Od stycznia z racji braku czasu u Mariusza, zaczęłam pływać systematycznie 2 x tyg po 2 km z moją Deltą na basenie. To były ciężkie dla mnie treningi, bo nigdy wcześniej nie pływałam aż takiego kilometrażu. Pani Honorata – trener pływania Delty zapodawała często pływanie w łapach, w płetwach, ćwiczenia oddechowe i sprinty. Tak przetrenowałam całą zimę i w maju przerzuciliśmy się już na wody otwarte. Kompletnie nie wiedziałam jaki jest mój poziom, dopóki pierwszy raz wspólnie z Deltą nie przepłynęłam na drugi brzeg jeziora i z powrotem bez postoju. To było jakieś 1300 m. Wtedy dotarło do mnie, że ta zima została solidnie przepracowana. Nigdy wcześniej nie przepłynęłam na drugi brzeg i z powrotem bez przystanku! Przyjaciele też zauważyli, że zrobiłam duży postęp w pływaniu. Przede wszystkim zaczęła też normalnie funkcjonować głowa po złych doświadczeniach w Gdyni.
Sprawdzianem pływania okazał się sprint w Suszu, gdzie decyzją sędziów pływanie odbywało się w tym roku bez pianki. Przyznam się, że kiedy usłyszałam tę decyzję byłam wystraszona i nawet myślałam o tym aby zrezygnować ze startu. Nie czułam się pewnie i nie wiedziałam czy umiem w ogóle pływać bez pianki. Nie zrezygnowałam tylko dlatego, że droga tutaj w wielkiej burzy zajęła mi prawie 5 godzin zamiast 2. Nie po to tyle km przejechałam i tyle czasu zmarnowałam żeby teraz wycofywać się z byle powodu. Podejmę wyzwanie, a jeśli się nie uda to trudno, wyciągną mnie w wody. Okazało się, że umiem pływać bez pianki 😀 i to całkiem nieźle jak na mnie, bo 750 m przepłynęłam w 21 minut. To potwierdza, że triathlon jest dyscypliną sportu nieprzewidywalną. Nigdy nie wiesz co Cię czeka na zawodach: pływanie w piankach czy bez, słońce, deszcz czy fale, jazda na rowerze z wiatrem czy pod wiatr, a może awaria roweru… Jeśli więc szukasz takiej adrenaliny, to wszystko da Ci triathlon. Powiem jeszcze jedno: triathlon nie jest bardzo drogą pasją jedynie czasochłonną. Ja mam najzwyklejszy na świecie trenażer, Agnieszka nie ma wcale. Wszystko co wypracowała, to swoją ciężką pracą trenując na zewnątrz. Planów treningowych też nie trzeba kupować. Wystarczy podpytać doświadczonych kolegów, którzy kiedyś już to zrobili, a na pewno nie odmówią pomocy. Agnieszka np. miała wsparcie Irka i Tomka z Delty. Zdobytą wiedzą na temat odżywiania dzielił się z nami także Jarosław Sosnowski. Reszta to już nasza fanaberia. Pamiętaj, że jeśli chcesz to zrobić, to nic Cię nie powstrzyma.
Kiedy zrobiło się ciepło wyszłam z rowerem w końcu na zewnątrz, ale nie umiałam zrobić dobrego treningu rowerowego w 3 i 4 strefie tętna. Zawsze przeszkadzał wiatr albo moja nieumiejętność znęcania się nad sobą :-D. Na wiosnę w dwa weekendy pojechałam na dwie setki rowerowe z moim klubem PTT Delta i te treningi bardzo dużo mi dały. Czułam, że nabieram mocy, siły i prędkości. Wszystko było na dobrej drodze, ale los rzucił pod nogi kolejne kłody, które wybiły mnie z treningów na 2-3 tygodnie. Stałam się ofiarą cyberprzestępców na same wakacje. To wybiło mnie kompletnie z życia, treningów, szkoły i pracy. Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny – ” Co nas nie zabije to nas wzmocni”. Wyszłam z tego jeszcze silniejsza, choć bardzo poturbowana. Kolejny raz z pomocą przyszła Delta i dobrzy ludzie. Okazuje się, że nie jestem sama na tym świecie i są jeszcze dobrzy ludzie wokół. Psychika jednak bardzo ucierpiała i nie byłam pewna czy odbuduje się do czasu startu w Borównie. Tak więc ciężki rok także dlatego, że musiałam pogodzić wiele obowiązków jako samodzielna matka: szkoła muzyczna dzieci ich pasje i treningi, moja praca, szkoła i moje treningi. Dużo tego, na dodatek starszy syn zdawał w tym roku egzaminy 8-kl i musiałam go trochę przypilnować w przygotowaniach. Ja zaś nie lubię się nudzić i tracić czasu na leżenie z pilotem w ręku. Dlatego do pracy w korporacji dołożyłam jeszcze szkołę, sprzedaż marki Thermomix i korki z chemii. Jakby tego było mało tydzień przed startem przyplątała mi się kontuzja. Byłam załamana czy w ogóle uda mi się wystartować. Treningi były długie, a ja nie zawsze miałam czas na rolowanie i przyplątało mi się pasmo piszczelowo-biodrowe. W niedzielę, tydzień przed startem poszłam zrobić ostatni trening biegowy – bieg z narastająca prędkością. Już podczas tego treningu poczułam, że coś jest nie tak i ledwo go skończyłam. Potem cały dzień bolała mnie noga w zgięciu w kolanie tak, że nie mogłam chodzić nawet a co dopiero biegać. Mój start był pod znakiem zapytania. Szybka konsultacja ze znajomym ortopedą, trenerem i umówiłam wizyty do fizjoterapeuty. W sumie odbyłam 4 wizyty i naprawdę ciężkie masaże, które miały rozbić zbite mięśnie w moich nogach. Zaczęłam się też sama rolować, ale tak bolało, że sama nie byłam w stanie zrobić sobie krzywdy. Trener doradził abym poprosiła syna, żeby wałkiem mnie wałkował skoro sama nie daję rady. No i tak zrobiłam, starszy syn mi wałkował mięśnie a ja płakałam. Wizyty u fizjoterapeutów zdecydowanie pomogły i w piątek czułam się jak nowo narodzona. To tchnęło we mnie nadzieję, że uda się. Trener cały czas powtarzał : „Weź to na chłodno, emocje dopiero na mecie. 1/2 IM ma 4 konkurencje: pływanie, rower, bieg i odżywianie. Pamiętaj, że to debiut, życiówka i tak czeka na mecie. Staraj się czuć jak najwięcej radości z tych zawodów. A ja jestem pewny, że jak będziesz miała cały czas chłodną głowę, to wynik będzie świetny”.
Nadszedł upragniony dzień 20 sierpnia 2022 roku i start na dystansie 1/2 IM w Borównie. Aby wystartować w tych zawodach musiałam najpierw opanować logistycznie sprawy rodzinne. W czwartek zawiozłam młodszego syna do brata na 5 dni, ponieważ nie miałby z kim zostać na czas zawodów. W piątek jeszcze cały dzień za kółkiem w pracy a wieczorem wyjazd do Bydgoszczy aby do 20:00 odebrać pakiet i wyspać się. Pogoda była aż za dobra bo iście hawajska. Niby zapowiadali burze, ale na nasze szczęście padało tylko w nocy a w dzień startu było cicho, bezwietrznie ale duszno. W sumie to cieszyło mnie to, bo zdecydowanie wolę takie warunki niż fale, deszcz i wiatr. Wszyscy startujący deltowicze zjechali się do hotelu Zawisza przy samej mecie zawodów, co było wielkim komfortem. Start dystansu pełnego IM przewidziano na 7:00 a 1/2 IM na 11:30. Trzeba było jednak wstać o świcie ponieważ o 8:15 był transport rowerów i nas na miejsce startu do Bydgoszcz Borówno. Na miejscu startu czekała na mnie oczywiście niespodzianka – decyzją sędziów start dystansu 1/2 IM odbywać się będzie bez pianek, ponieważ temp wody przekracza 24,6 stopnia C.
Znowu lekko się wystraszyłam, bo to jednak 2000 m pływania bez pianki. Byłam zestresowana, ale bezpieczeństwo dawali mi moi przyjaciele z PTT Delta, którzy pocieszali, że wszystko będzie ok. Od 7:00 na trasie byli już nasi Ironmani: Aga, Marta i Rafał. Akurat kiedy przybyliśmy, Rafał wyszedł z wody i ruszał na etap kolarski. Dziewczyny miałam zobaczyć dopiero na trasie rowerowej.
Dzień przed startem skonsultowałam się jeszcze z trenerem Łukaszem Wójcikiem na temat odżywiania podczas startu. Łukasz powiedział co i ile mam pić i jeść. Wyszło, że mam mieć 1 bidon z wodą, butelkę izotoniku i pić co 15 minut. Na punktach nawadniających brać wszystko co będzie, nawet wodę aby się polewać. Po pływaniu jak już się usadowię na rowerze mam od razu zjeść baton energetyczny. Potem co 20 km kolejne batony, a 5 km przed końcem trasy żel. Po zakończonym rowerze w nagrodę wypić coca-cola przed bieganiem i wziąć ze sobą 3 żele aby użyć je co 5 km. Na trasie biegowej brać na punktach nawadniających wodę i izo. Zgodnie z harmonogramem wystartowaliśmy o 11:30. Ja lekko obolała po wizytach u fizjoterapeutów, ale pełna nadziei. Aby czuć się bezpieczniej stanęłam obok kolegów z Delty a dokładnie Irka Bedyka, którego spokój bardzo dobrze na mnie wpływa. Irek pływa też podobnym tempem, więc gdyby coś się działo to wiedziałam na kogo mogę liczyć najbliżej.
Wystartowałam spokojnie tak jak radził trener. Zresztą pływanie nie jest moją najmocniejszą stroną, a ja chciałam je tylko ukończyć cała i zdrowa. Pogoda była wymarzona, ale woda szybko wzburzyła się z powodu liczby uczestników mieszających tę wodę. Trochę zaczęło mną falować i zachlapywać mnie. Kompletnie nie mogłam się wbić w rytm tej wody. Myślę, że dlatego zaraz na samym początku, gdzieś miedzy startem a pierwszą bojką dopadła mnie w wodzie chwilowa panika; nagle uzmysłowiłam sobie, że jestem na środku jeziora, bez pianki, bez bojki i nie widzę dna! Panika spowodowała przyspieszony oddech i musiałam na chwilę przejść do żabki. Przywołałam się do porządku natychmiast: kurcze MONIKA, przecież ty to potrafisz! Umiesz pływać i dasz radę przepłynąć ten dystans. Zobacz obok są łodzie ratownicze jakby co, ludzie, ogarnij się! Szybko uspokoiłam oddech, oddaliłam złe myśli i panika minęła. Potem już wszystko było dobrze. Płynęłam spokojnie, bez pośpiechu chociaż czasem starałam się bawić tym pływaniem i nawet lekko przyspieszałam, albo wdrażałam rady kolegów aby wyciągać ręce dalej na wodze. Tak minęło pierwsze kółko, potem drugie i w 57 minut zakończyłam etap pływacki. Radość była nieziemska, zwłaszcza, że nikt mnie nie zdublował i nie byłam ostatnia. Wyszłam z wody z lekkim bólem głowy, czasem tak mam. To mnie martwiło bo akurat nie zabezpieczyłam się na tę okoliczność. Tuż przede mną z wody wyszedł Irek, jakby podświadomie mnie pilnował. Dobiegliśmy do strefy zmian T1, najpierw do worków gdzie mieliśmy rzeczy na rower, a potem jeszcze do stojaków po sam rower i dopiero wyjechaliśmy na trasę. Jak tylko się usadowiłam od razu wzięłam łyk wody i zjadłam batona. Trasa okazała się bardzo przyjemna i prosta. Był jeden ciężki podjazd, ale generalnie bezproblemowy, trochę zakrętów, rond, nawrotek, ale dzięki temu pomimo, że jechałam sama wcale się tak nie czułam. Cały czas na trasie mijałam moich przyjaciół z Delty do których machałam z wzajemnością, wymienialiśmy uśmiechy, dopingowaliśmy się, pozdrawialiśmy i zagrzewaliśmy do dalszej jazdy. W końcu też zobaczyłam Agnieszkę i Martę, które miały do przejechania drugie tyle co ja, a dla mnie to było niewyobrażalne. Moja głowa była zaprogramowana na 90 km i ani km więcej. Na trasie bardzo szybko okazało się, że ból głowy nie przeszedł, a nawet rozwinął się. Wiedziałam, że jeśli nie wezmę tabletki, na bieganiu może być kiepsko. W tym czasie cały czas na trasie rywalizowałam z jakąś zawodniczką. Co chwile to ona mnie to ja ją wyprzedzałam. Nawet w pewnym momencie zapytałam: i co? tak będziemy się wyprzedzać? A ona odpowiedziała tak i będzie fajnie! No i było fajnie dopóki migrena nie zaczęła mi przeszkadzać. Postanowiłam, że muszę znaleźć karetkę, która obstawia zawody i poprosić o tabletkę. Jechałam i wypatrywałam jej. Jest! Stoi! Zwolniłam i zatrzymałam się aby zapytać czy mają leki. Mieli na szczęście. Potrzebowałam Nurofen 400 mg- on zawsze mi pomaga. Chcieli dać inne leki dożylnie, ale wolałam nie ryzykować. Mam sprawdzony ten i on działa. Szybko popiłam i ruszyłam dalej w trasę. W tym czasie rywalizująca ze mną koleżanka zyskała dużą przewagę. Nie wiedziałam w jakiej może być kategorii, ale zawsze jest ciekawiej i coś się dzieje kiedy masz motywację na trasie. Gdzieś na 60 km głowa przestała mnie boleć. Kiedy kończyłam trzecie okrążenia i przejeżdżałam obok karetki, krzyknęłam dziękując za pomoc. Uratowali moje zawody, inaczej bym tego nie skończyła. Dogoniłam także tę koleżankę a nawet wyprzedziłam. Jechałam bardzo zachowawczo głównie z racji kontuzji i bólu głowy. Bałam się, że jeśli przesadzę to rozboli mnie znowu noga lub głowa i nie skończę tego. Mogłabym jechać cały czas powyżej 3o km/h, bo były siły i warunki, ale co by mi to dało? Zyskałabym 5 minut na rowerze, a straciła 15 min na biegu. Dlatego rower skończyłam z czasem 3 godz i 5 minut co dało mi średnie tempo 29 km/h. Cały czas kontrolowałam picie i jedzenie i kiedy dojeżdżałam do strefy zmian T2 wiedziałam, że w tym momencie więcej już nie dałabym rady przejechać. I tak ten rower mi się dłużył. Dobrze, że miałam o czym myśleć to jakoś zleciało. 😉 W strefie zmian szybka zmiana butów, puszka coli w gardło, 3 żele do kieszonki i dalej przed siebie. Dawno nie biegałam takich długich dystansów – chyba od czasu zrobienia korony półmaratonów. Na dodatek pogoda na bieganiu nie pomagała. Było bardzo duszno i wcale nie zanosiło się na deszcz. Trener kazał zacząć spokojnie w tempie 5:40-5:30 i trzymać do 10 km, potem można delikatnie przyspieszyć. Ja na bieganiu to jednak jestem wariat, emocje zawsze biorą górę. Wystartowałam w tempie 5:15 i tak przebiegłam pierwsze 3 km. Potem nagle się ocknęłam, że mam jeszcze do pokonania 17 km więc może jednak się opanuję. Zwolniłam więc do 5:30 i tak biegłam do 10 km. Potem starałam się biec po 5:20, ale ten upał i duchota nie pomagały. Zatrzymywałam się na każdym wodopoju i piłam izo i wodę, polewałam się nią aby trochę schłodzić kark, ręce i twarz. Ręce bardzo szybko mi wysychały, ale nawilżałam je o mokry kostium co bardzo mi pomagało. Na 3 okrążeniu trochę w końcu pokropił deszcz, co było zbawienne dla nas, ale to wszystko było za mało. Było duszo, ale mi o dziwo biegło się bardzo dobrze. Nie miałam żadnych kryzysów, żadnych bóli czy odcięć. Bałam się o nogi, ale one pięknie podawały tempo i były lekkie jak nigdy. O bólu głowy dawno zapomniałam. Trasa biegła chodnikami, wzdłuż wiaduktu, przez park, kawałek nawet przez pole i piasek. Było nawet trochę cienia w tym parku, stała dziewczyna na rowerze z muzyką, która zagrzewała do walki. To dodawało powera. Pamiętam, że dziękowałam jej za obecność i doping, a ona liczyła na rewanż następnego dnia w sprincie. Liczyłam sobie okrążenia, co zdecydowanie lepiej na mnie działało niż liczenie kilometrów. Każde okrążenie miało 7 km, a na 6 km stali nasi znajomi z delty Darek i Beata i support Agnieszki w postaci męża z coca-colą. Doping był niesamowity i zawsze mocno mnie motywował do przyspieszenia. Przez całe 3 okrążenia nie widziałam Agnieszki i cały czas martwiłam się o nią, myślałam jak ona sobie radzi. Dopiero pod koniec mojej trasy biegowej na 20 km dopadłam ją i zapytałam ile Ci jeszcze zostało? 3 okrążenia odpowiedziała. Podziwiałam ją i życzyłam powodzenia na dalszej trasie biegowej. Mnie już niosły emocje bo wiedziałam, że ukończę te zawody z całkiem niezłym czasem na bieganiu 1:54:05. Na mecie przywitał mnie rozbiegany konferansjer Kuba Graczykowski, z którym wleciałam na metę i przybiłam piątkę. To było cudowne uczucie, zrobiłam to! Teraz mogę odpoczywać. 🙂
Czas też zacny, chociaż przy debiucie nie miał znaczenia – 6:06:03. Cały rok przygotowań aby w połowie być z żelaza… 🙂
Moi koledzy z Delty już byli na mecie i odpoczywali. Okazało się, że najszybciej z deltowiczów popłynął Kaziu 0:38 – co jak sam powiedział zawdzięcza treningom technicznym z Mariuszem Winogrodzkim, Marcelowi żołądek odmówił posłuszeństwa na bieganiu, a Jacek debiutujący na dystansie 1/2 IM zrobił niesamowity wynik 5:02:04. Będzie miał co łamać na połówce w Płocku. Okazało się, że 3 tyg wcześniej Tomek przeszedł ciężko COVID, ale podjął wyzwanie i wystartował. Niestety na biegu płuca odmówiły posłuszeństwa i musiał zejść z trasy. Tomku! Bardzo Ci kibicuję! Wiem ile już razy przygotowywałeś się do IM i jakiego masz ciągle pecha. Wiem, że zrobisz go wcześniej czy później. Będzie dobry moment, zdrowie pozwoli to wszystko się uda.
Czekaliśmy już tylko na naszych Ironmanów. Pierwsza na metę wbiegła Marta Motylewska (11:43:58), która była 2 z kobiet a 1 Polka. Potem wbiegła Agnieszka z czasem 13:12:09 i Rafał 13:55:06.
Piękne czasy zrobili nasi przyjaciele i jesteśmy z nich bardzo dumni! Każdy był na swój sposób z siebie zadowolony. Agnieszka do końca nie mogła uwierzyć w to, że to zrobiła. Tyle lat przygotowań i w końcu jest upragniony cel. PTT Delta drużynowo zajęła cudowne 2 miejsce!
Zapewne jesteście ciekawi czy i kiedy ja dołączę do grona Ironman?
Tak, dołączę. Na 50-te urodziny strzelę sobie Ironmana. Jedne kobiety na 50-tke robią sobie cycki, inne usta czy rzęsty, botoks a ja zrobię Ironmana! 😉
Monika