Od kiedy wróciłam do sportu, moją największą motywacją do jego uprawiania były dzieci. Chciałam pokazać inne, ciekawsze i zdrowsze życie. Uważam, że to rodzice są dla dzieci największym przykładem i wzorem aby im się coś chciało. Kiedy za młodu napatrzymy się na dobre wzorce to kiedyś tam w dorosłym życiu sami zaczynamy je wcielać w życie.
Dlatego w 2021 roku wymyśliłam i zaplanowałam jeden rodzinny wyjazd w triathlonie – Triathlon Szczytno. W 2020 roku pierwszy raz wzięłam w nim udział i bardzo mi się spodobało, dlatego postanowiłam tam wrócić w tym roku z silniejszym składem. Poza tym miałam tam rachunki do wyrównania – urodzinowy start, więc nie było mowy o próżni.
Moi synowie są już na tyle duzi, że sami decydują co chcą uprawiać. Czasem jednak to do nas należy ta inwencja, aby dziecko popchnąć trochę, dodać odwagi, uwierzyć w niego i dać wsparcie aby mogło podjąć swoją pierwszą próbę. Często brakuje dzieciom odwagi, wiary w swoje możliwości. Dlatego rodzic stymuluje je, utwierdza w przekonaniu, wzmacnia i popycha do działania.
Ja na przykład byłam za młodu przez mamę uczona, że nigdy nie wolno się poddawać. Nawet jeśli sytuacja jest beznadziejna to trzeba walczyć do końca. Byłam angażowana w wiele jej pomysłów, prac i projektów, które ukształtowały mój silny charakter. Miałam się niczego nie bać i tak jest. Dziecko tym więcej zyska dla siebie ze świata im więcej da światu z siebie. Jeśli będzie wychowywane „pod kloszem” ze strachu rodziców przed światem, to dziecko nie będzie potem umiało żyć, będzie się wszystkiego bało. Dziecko obserwując też strach rodziców, samo zaczyna się wszystkiego bać. Nie chciałabym aby moje dzieci bały się czegokolwiek. Mają być odważni, zwłaszcza, że są mężczyznami. Nie jest łatwe przekonać dorastające dziecko do zdrowego stylu życia. Można mu go pokazywać, ale kebaby i inne fast foody naokoło nas robią swoją robotę. Reklamy energetyków i innych świństw tym bardziej. Do tego dochodzi środowisko, koledzy i mamy komplet.
Dlatego użyłam małego podstępu aby odważyć mojego starszego syna Krzyśka do jego pierwszego startu w triathlonie. Jest bardzo dobrym pływakiem. Dla mojego syna przepłynięcie 800 metrów w wodach otwartych to pestka. Ma pierwszy stopień ratownika wodnego, do tego biegał u Piotra Mieszkowskiego w MUKS Płock, a do Łącka na rowerze jeździł co drugi dzień. Dlatego zapisałam go na dystans 1/16 – I Mistrzostwa Dzieci i Młodzieży 12-15 lat. Miał reprezentować siebie i szkołę. 🙂 Nie mógł odmówić. Kiedy mu o tym powiedziałam widziałam jego radość na twarzy ;-), że znowu musi się męczyć. Porównując to z siedzeniem przy komputerze to wiecie, że sport blado wypada :-D. Nie zanegował, a to najważniejsze i wiedziałam, że ma sporo czasu żeby przygotować się psychicznie do tego startu.Tak więc zarezerwowałam nocleg w Hotelu Krystyna gdzie triathloniści mają 10% rabatu, tuż koło miejsca startu. Wszystko szło zgodnie z planem. Ja w fazie treningów aby poprawić przede wszystkim pływanie i być w końcu z tego zadowoloną, a młodszy syn Staś ma się przyglądać i brać przykład :-). Nawet kupiłam nowy, lepszy rower synowi, na zachętę, żeby mu się lżej i wygodniej jeździło. Na wszelki wypadek gdyby chciał płynąć w piance pożyczyłam model od kolegi. I co? I okrutny los popsuł wszystkie moje plany tydzień przed startem, kiedy to Krzysiek jadąc do kolegi na ognisko miał wypadek rowerowy. Wypadek był niestety tak poważny, że kompletnie wykluczył go z życia na kilka tygodni i zaprzepaścił start w triathlonie. Kiedy wrócił z tego ogniska wyglądał jak mumia egipska. Cały był pobandażowany. Byłam przerażona. Do końca nie dopuszczałam do siebie tej myśli, że nie wystartuje. Dzień przed wyjazdem do Szczytna pojechaliśmy jeszcze na SOR żeby upewnić się, że ręka nie jest złamana. Nie była, ale rany były tak głębokie, że nie nadawał się do pływania. 🙁 Widziałam, że jemu też było smutno, bo już zdążył się przyzwyczaić do tej myśli, że się zmęczy, no i był na tyle uziemiony, że nawet nie mógł grać na komputerze czy gitarze. 😀 Długo nie mogłam się pogodzić z tą myślą, nawet straciłam trochę zapał do swojego startu. Przypomniało mi się jak miał 5 lat i pojechałam z nim uczyć go jeździć na nartach pierwszy raz, a on się rozchorował. Trzeba było wszystko przekładać na za rok. Krzysiek widział mój smutek, doszedł do mnie i pocieszył: mamo, nie martw się mamo, wystartuję innym razem! tylko zadzwoń i powiedz panu, że w tym roku nie dam rady bo miałem wypadek. 🙂
Do Szczytna pojechaliśmy dzień wcześniej żeby zwiedzić Zamek Krzyżacki i na spokojnie się przygotować. Pokazałam chłopcom jak wygląda strefa zmian, odprawa i przepisałam pakiet syna na następny rok. Organizatorzy zgodzili się z czego byłam bardzo zadowolona. Nie mogłam jednak doczekać się jutra. Jutro miało być wielkim dniem nie tylko ze względu na zawody, ale ze względu na szczególnego gościa, którego bardzo chciałam poznać, porozmawiać . Gościem specjalnym miał być Jerzy Górski – Najlepszy. Od kiedy przeczytałam jego książkę i poznałam historię jego życia, zawsze pragnęłam Go poznać. Oglądałam też film, ale książka wywarła na mnie szczególne wrażenie. To najlepsza motywująca książka jaką przeczytałam w ostatnim czasie. Myślę, że też dlatego, iż pokazuje determinację z jaką Jurek walczył żeby uporać się z przeszłością. Znam takich ludzi jak on, którzy siłą i determinacją wiele osiągnęli i daleko zaszli bez niczyjej pomocy. Może nie zrobili IM, ale dla mnie są ludźmi z żelaza za postawę i siłę. Miałam książkę Najlepszy i chciałam zdobyć autograf Najlepszego, oraz porozmawiać choć przez chwilkę. Kiedy mam czasem chwile słabości, albo nie chce mi się czegoś zrobić, czegokolwiek… to zawsze myślę o tym, że to jest takie błahe w porównaniu z wyzwaniem Jurka, że zaczyna mi się głupio robić przed samą sobą. Nie mogłam się więc doczekać na spotkanie z Jerzym Górskim.
W sobotę rano wstałam wyspana i w dobrym humorze. Dzieci miały powiedziane jedno: do czasu aż mama nie wyjdzie z wody, nie wolno Wam się ruszyć z plaży. 🙂 Potem „róbta co chceta”. Tego dnia zapowiadała się bardzo upalna pogoda, ale chyba lepsze słońce niż deszcz. Byłam bardzo spokojna i zrelaksowana, bo wróciłam świeżo z urlopu na Chorwacji. Pobyt na Chorwacji pomógł mi przygotować się do ciężkiej jazy na rowerze w Szczytnie oraz poprawił moją psychikę na pływaniu. Dużo jeździłam na rowerze, ale jeszcze więcej pływałam. Zabrałam ze sobą bojkę po to aby móc wypływać na głębsze odcinki Adriatyku i tam pływać w falach. Dzięki temu nabrałam takiej spokojności i większej pewności siebie w wodzie. Woda w Adriatyku jest tak słona, że nie da rady iść na dno. W każdym razie wyporność Adriatyku dała mi poczucie bezpieczeństwa i małe zaufanie, że woda mnie lubi. Do tego kilka ciekawych treningów, które odbyłam z przyjaciółką freedaiwerką Zuzią nauczyło mnie jak oddychać w wodzie oraz że to poprzez panikę topimy się. Grunt to spokój, opanowanie i tego się trzymałam. Umysł miałam czysty i bardzo pozytywnie nastawiony, a w głowie myśli ;”moja przyjaciółka woda” ;-). Nie czułam się także samotna, bo były ze mną dzieci oraz koleżanka z PTT Delta Ewa Januszewska. Ewa startowała ze mną na 1/8, a swojego nastoletniego syna zapisała na dystans 1/16, który właśnie miał wystartować po naszych zawodach. Ewa też chciała zaktywizować syna, dlatego postanowiła sprawić mu taki prezent – start w triathlonie ;-).
W strefie zmian wszystko już było gotowe, a na brzegu czekał na nas Jerzy Górski, który przywitał wszystkich i dał sygnał do startu. Byłam spokojna jak nigdy.
Zaczęłam asekuracyjnie aby nikt po mnie nie przepłynął, ale tym razem było inaczej. To ja płynęłam tak, że napływałam na innych, To mnie spowalniało i przez to trochę straciłam, bo nie umiem przepływać po ludziach. Płynęło mi się wspaniale, beż żadnych komplikacji, problemów z oddychaniem, bez paniki i strachu. Dawno nie byłam tak pewna w wodzie jak teraz. Na brzegu czekają przecież na mnie moje dzieci i one wierzą, że ja wyjdę z tej wody więc nie ma innej opcji. Na początku nie mogłam wpaść w rytm, ale jak tylko znalazłam swoje miejsce w wodzie od razu było łatwiej.
Czas nie grał roli, chciałam poczuć się pewnie i z uśmiechem wyjść na brzeg. I wyszłam, przybiłam piątkę z synami i pobiegłam na kolejny etap.
Teraz już nic nie mogło mnie zatrzymać. Byłam zmotywowana jak nigdy dotąd. Wiedziałam, że rachunki z zeszłego roku na etapie pływackim zostały wyrównane. O czas powalczymy na rowerze i bieganiu.
Miałam przecież swoją rakietę i wiedziałam, ze ten rower na ten teren jest idealny. Trasa w stosunku do zeszłego roku została nieco zmieniona i utrudniona aby więcej trasy było po piachach i lasach a nie po szosie. W zeszłym roku powygrywali ci co przyjechali na szosach, ponieważ trasa była mniej szutrowa. Ludzie zgłaszali protesty, bo skoro to triathlon MTB to niech trasa bedzie MTB.
Kiedy przejechałam pierwsze kółko, wiedziałam że trasa jest wyjątkowo trudna i mogłaby przysporzyć synowi dużo problemów: piaszczysta, dużo po leśnych drogach, wąskich single trakach tuż nad jeziorem, a także mocno z górki i pod górkę. Na rowerze poszłam na całość, chociaż wiedziałam, ze muszę dojechać cała to w niektórych sytuacjach mocno ryzykowałam. Jestem mocno wiekowa a czasem kompletnie o tym zapominam :-D. Po drugim kółku byłam kompletnie wypompowana, a tu trzeba było jeszcze pobiec 5 km, na dodatek upał już nieźle dawał się we znaki.
Zaczęłam szybko, ale nie wiedziałam czy jestem bardziej z przodu czy z tyłu czy może w środku stawki. Tych co miałam wyprzedzić to wyprzedziłam na rowerze, ale wiadomo że pływanie czasowo mnie dyskwalifikuje do dobrej pozycji. Na bieganiu nie było mi już kogo wyprzedzać. Stawki tak się rozciągnęły, że ludzi nie było widać. Straciłam trochę na szybkości, bo nie miałam z kim rywalizować, a samotny bieg to jednak nic dobrego. Na nawierzchni po której biegłam przeczytałam napis: Daj czadu Monia! To mnie obudziło. Nie ważne czy to było do mnie czy do innej Moni. Zaczęłam biec szybciej, ale koleżanka z tyłu biegła szybciej. Już jej nie dogoniłam. Wbiegłam na metę jako 7 kobieta open i 3 w kategorii wiekowej.
Czas tylko 3 min gorszy od zeszłego roku, ale nie smuci mnie to. Ważne, że kolejny raz jestem zadowolona z pływania i nadal mam z tego przyjemność. O dziwo czas na pływaniu w tym roku gorszy niż w zeszłym, ale niestety przed samą metą wpłynęłam między łódki i musiałam zawrócić, co spowodowało duża stratę czasową. Za to rower i bieganie dużo lepsze.
Po moim dystansie jeszcze tego samego dnia startował dystans 1/16 IM, w którym po 27 latach przerwy wystartował Jerzy Górski. Musiałam to zobaczyć.
Chociaż skwar dawał się ostro we znaki, to po małym odpoczynku w cieniu drzew poszłam z dziećmi kibicować młodzikom. Było mi przykro, że mój syn nie wystartował, ale nie mogłam nic zrobić. Teraz czekałam już tylko jak na metę wbiegnie Jerzy Górski i znajdzie chociaż chwilę dla mnie. Dzieci bardzo chciały już jechać do domu, ale przecież czekała mnie jeszcze dekoracja. Spotkanie z Jerzym Górskim zaplanowane zostało na późne popołudnie. Nie mogliśmy tak długo czekać, dlatego postanowiłam wcześniej poszukać Jurka, porozmawiać z nim i poprosić o autograf.
Stałam na mecie i kibicowałam, kiedy Jurek wbiegł. Dałam mu trochę odetchnąć, znaleźć dobre miejsce w cieniu (a te było na wagę złota) i zebrałam się na odwagę. 😉 Miałam lekki stres, bo może nie będzie chciał rozmawiać, może nie będzie miał czasu ani siły. Okazało się, że jak zwykle ogranicza nas tylko nasza psychika. Podeszłam do Jurka przywitałam się i przedstawiłam, pogratulowałam powrotu na trasy triathlonowe i zamieniłam parę słów. Przyznał, że trasa jest bardzo trudna i wymagająca a pogoda nie ułatwia. Okazał się cudownym, miłym i spokojnym człowiekiem. Opowiedział swoje wrażenia z trasy i złożył autograf w książce. Na koniec jeszcze zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie na pamiątkę. Wróciłam na dekorację szczęśliwa i zmotywowana do dalszego działania. Synowie odetchnęli z ulgą, że nie muszą czekać do wieczora na spotkanie z Jerzym. 😀
Rozmowa z Jerzym Górskim była inspirująca i tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że to co robię jest dobre i ma sens. Sens jest taki jaki znalazłam na przypadkowo otwartej stronie książki Najlepszy:
„…Nie wolno narzekać, że jest się za starym na rozpoczęcie przygody z jakimkolwiek sportem. W życiu nigdy na nic nie jest za późno. Ulegamy szablonowym i stereotypowym zachowaniom, wpadamy w tak utarte tory przeciętności, że czasem trzeba w wulgarny sposób, dosadnym językiem jakiego używał Marek Kotański, dać do zrozumienia, że czas po prostu przestać pierdolić i szukać wymówek, pora podjąć konkretną decyzję i zabrać się do ulepszania swojego życia, bo nikt za nas tego nie zrobi. Nie jutro, nie później, nie kiedyś, ale natychmiast. Życie jest i długie i stosunkowo krótkie jednocześnie. Długie na tyle, że zawsze jest czas na robienie wspaniałych rzeczy, a krótkie dlatego, że kiedy zaczniemy je w końcu realizować, czas ucieka nam za szybko.”
Cytat z książki „Najlepszy” str 161. Chciałam to napisać swoimi słowami, ale książka sama mi się otworzyła na tym tekście więc to coś znaczy. Tego dnia podjęłam ważne i trudne dla mnie decyzje, które odkładałam na potem:
- Biorę się za treningi biegowe, aby złamać 3 godziny w Malborku na 1/4 IM
- Przyjmuję propozycję klubu Celironman z Łodzi na temat współpracy
- Robię w 2022 roku 1/2 IM
Nie ma na co czekać! Czas przestać pierdolić i szukać wymówek!
To jest wielkość mieć taką moc na ludzi. Zobaczcie jak chwila rozmowy z odpowiednim człowiekiem może zmienić twoje życie, może wpłynąć na nie pozytywnie. Z nieodpowiednim również…
Po dekoracji poszłam jeszcze na plażę gdzie spotkałam innego znanego sportowca Sebastiana Chmarę -znany lekkoatleta, wieloboista, też zaczął bawić się w triathlon. Tym razem startował na dłuższym dystansie – olimpijskim Nie mogłam oczywiście odjechać bez zdjęcia z nim i krótkiej rozmowy :-).
Już teraz nie mogę doczekać się następnego sezonu, kiedy znowu odwiedzę Szczytno. Tym razem będę chciała zrobić dłuższy dystans, aby było więcej pływania pod kątem przygotowań do 1/2 IM w Borównie. Motywacja jest, a to skąd każdy z nas ją bierze to indywidualna sprawa. Ważne żeby jej szukać a nie leżeć na kanapie i narzekać.
Trzymajcie kciuki, bo to już jutro!
Monia
One thought on “Triathlon Szczytno 2021 – skąd brać motywację”