Życie triathlonisty jest pełne niespodzianek. Nigdy nie wiem czego się spodziewać na kolejnych zawodach. Może właśnie to mnie tak bardzo w tej dyscyplinie pociąga … ta nieprzewidywalność. Niby jestem odważna, niby chciałabym a boję się. A triathlon potrafi postawić mnie w fakcie dokonanym i nie mam odwrotu. Potrafi też nauczyć mnie pokory, której mi brakuje. Za to mu dziękuję!!!

Do Szczytna wracam już trzeci raz. Tak mi się spodobało we wcześniejszych edycjach, że w tym roku postanowiłam iść krok na przód i zrobić dystans Medium. Tu nie ma nudy, zawsze są jakieś niespodzianki i wcale nie chodzi o nagrody. Już od piątku lało i wiadomo było, że pogoda raczej się nie zmieni. Zapisana, opłacona to szkoda nie jechać 😉 i wystraszyć się jakiegoś tam deszczyku. Piątek i sobota były dla mnie bardzo ciężkie z racji obowiązków rodzinnych i wiedziałam, że nie mogę przyjechać dzień wcześniej. 1200 km za kółkiem w dwa dni to trochę sporo – najpierw nad morze zawiozłam starszego syna a potem pojechałam do Gliwic na nagrania Ninja Warrior z młodszym by w niedzielę wstać o 4:30. Nie wiem czy ktoś tak żyje jak ja i tak poświęca się dla dzieci, ale one są dla mnie zawsze najważniejsze!

Tak więc pobudka o 4:30, szybkie śniadanie triathlonisty i o 5:30 wyjechaliśmy do Szczytna. Lało przeokropnie. Jeszcze rano się zastanawiałam czy w takiej pogodzie to się w ogóle odbędzie i czy dam radę, ale przecież mnie znacie i wiecie, że nie lubię rezygnować i zmieniać planów. Zresztą to byłoby tchórzostwo, którego nie znoszę! Kiedy dojechaliśmy na miejsce lało cały czas i już pojawili się pierwsi zawodnicy. Zapytałam w biurze zawodów tylko czy można na rowerze jechać w piance :-D. Przygotowałam wszystko w strefie zmian i przykryłam jedną skrzynkę drugą, żeby chociaż na początku mieć w butach i kasku sucho :-D.

Wcisnęłam się w piankę i zrobiłam rozgrzewkę w wodzie. W tym miejscu zrobiłam jeden, najważniejszy błąd – zapomniałam zjeść jeszcze przed startem. Zrobiłam sobie koktajl z twarogu i banana i został w aucie. W ostatniej chwili sobie o nim przypomniałam. Mój support poszedł po niego, ale zdążyłam zrobić tylko dwa łyki bo już startowaliśmy. Resztę dopijałam po pływaniu.

Woda i etap pływacki okazał się najbardziej przyjemny tego dnia. Wystartowało nas tylko 38 osób w tym 5 kobiet i resztę sztafety. Jakoś chwilę przed pływaniem przestało lać tylko delikatnie padało. Woda była dość spokojna, no może troszeczkę bujało, ale generalnie bez obaw. Tak to prawda, pierwszy raz od dawna nie bałam się pływania! Głowa była kompletnie spokojna i pozytywnie nastawiona. Dystans Medium liczył 1000 m pływania czyli 2 x 500 m. Było extra w tej wodzie. Po prostu weszłam i zrobiłam to bez żadnych problemów. Płynęłam jak ryba, nieee jak rekin! 😉 Cały czas kraulem i o dziwo trzymałam azymut. Wiadomo mężczyźni byli dużo szybsi i nie płynęłam ostatnia chociaż przy pierwszym kółku tak mi się wydawało. Nie widziałam nikogo obok siebie, a wszyscy byli przede mną i pomyślałam, że no trudno, ktoś musi być ostatni. Przy wychodzeniu z wody po pierwszym okrążeniu odwróciłam się i zobaczyłam, że daleko za mną jeszcze płyną inni zawodnicy. To mnie podniosło na duchu. Kiedy dobiegłam do strefy zmian zaczęło tak lać jak wcześniej nawet nie lało. Dosłownie oberwanie chmury.

Oczywiście było mi już wszystko jedno, ale założyłam kurtkę przeciwdeszczową żeby było chociaż troszkę cieplej i okulary rowerowe. Okulary szybko zdjęłam i schowałam do kieszeni, bo nie było sensu w nich jechać – cały czas parowały i nic w nich nie widziałam. Kiedy wsiadłam na rower miałam wrażenie, że stoję w miejscu: wiał tak silny wiatr, że nie miałam siły kręcić. Znałam trasę bo startuję tu już trzeci raz i zastanawiałam się co to będzie dalej. Im dalej tym było gorzej. Zalane pola, błoto, grząsko, ślisko, wąsko, „wmordewind”, chłodno i głodno! Spod kół pryskał piach, woda i błoto i wszędzie mi wpadał: do oczu, do nosa, do ust, do uszu, nawet przez kask we włosy i za paznokcie – wszędzie. 😀

Pierwsze kółko przejechałam troszkę asekuracyjnie na zjazdach, bo jednak chciałam to skończyć w jednym kawałku a wiedziałam, że będzie ciężko. Ciężko to mało powiedziane, było dramatycznie. Ja się zastanawiałam czy dam radę to ukończyć. Rower mtb ciężki i grzązł mi w błocie, ślizgał się po ścieżkach polnych i zarzucało go w piachu. Wszędzie praktycznie otwarta przestrzeń i ten strasznie silny wiatr, który zatrzymuje Cię w miejscu pomimo że mocno kręcisz. Nadrabiałam na prostych kawałkach asfaltu i kostki. W lesie było troszkę spokojniej, bo nie wiał ten wiatr, ale znowu były inne niedoskonałości: wielkie kałuże w zagłębieniach. Woda przykrywała doły i nie wiadomo było jaki on jest głęboki i jak niebezpieczny. Kiedy wjeżdżałam w nie to nie wiedziałam czy wyjadę czy się nie przewrócę. Na dwóch pierwszych okrążeniach schodziłam przy stromych zjazdach i podjazdach, bo było bardzo ślisko.

Niestety kosztowało mnie to dużo straconego czasu. Dopiero na 3 okrążeniu odważyłam się, zjechałam i przeżyłam. Ciągle trzeba było się wpinać i wypinać w pedały bo było niebezpiecznie. Warunki były dramatyczne, jak w łagrze rosyjskim podczas deszczu. Koła boksowały w miejscu tak było ślisko. Błoto było wszędzie. Kiedy piłam wodę z bidonu to z piachem. Nie mogłam się nawet wytrzeć, bo ręce też były w błocie i piachu. Czułam, że moja psychika wisi na włosku. W głowie milion myśli: co ja tu robię? Po co mi to? Jeszcze za to płacę! a mogłam pospać w ciepłym łóżeczku! … itd Kiedy tak jechałam byłam przekonana, że z kobiet wyszłam z wody ostatnia i trzeba to jakoś nadrobić. Kiedy zorientowałam się, że warunki mi na to nie pozwolą trochę się zmartwiłam. Nagle na pierwszym kółku dogoniła mnie i wyprzedziła jakaś kobieta.

Przez chwilę zbaraniałam i zaczęłam się zastanawiać czy ta zawodniczka robi już drugie okrążenie czy wyszła za mną z wody. Kiedy ją dogoniłam to oczywiście zapytałam :

– hej! robisz już drugie kółko?

– chyba żartujesz ! 🙂

Uspokoiłam się, ale nagle zrozumiałam, że nie jestem jeszcze na straconej pozycji. Zaczęłam więc cisnąc i gonić ją. Ta rywalizacja i gonitwa trwała przez wszystkie 4 okrążenia. Raz ona mnie, raz ja ją wyprzedzałam, znowu ona, potem ja. Klęłam głośno do siebie, a wolontariusze słyszeli. 😀 Cały czas miałam ją w zasięgu wzroku. Była moim królikiem, którego postanowiłam gonić, ale dzięki któremu te zawody były ciekawsze i zmobilizowały mnie do większego wysiłku. Na jednym ze zjazdów niestety zeszłam i straciłam, bo ona wtedy prawie przejeżdżając po mnie wyprzedziła i już jej nie dogoniłam. Koleżanka zahaczyła mnie kierownicą, a ja ześlizgnęłam się z pedał, które wbiło mi się pod prawe kolano. Bolało i to bardzo! Pomyślałam sobie wtedy w duchu:” ja Ci jeszcze pokażę!  😉 Dopóki piłka w grze jeszcze wszystko może się zdarzyć, a ja się tak łatwo nie poddaję! Jest jeszcze bieganie… ” Nawet pamiętam, że wolontariusze, którzy obserwowali naszą rywalizację na ostatnim 4 okrążeniu krzyknęli do mnie: – na bieganiu sytuacja się odwróci, zobaczysz!”

Tak lało, że wolontariusze jeśli mieli możliwość chowali się: pod stoły, na przystanki autobusowe, do wozów strażackich. Wszyscy w płaszczach i tak byli przemoczeni  do suchej nitki, ale trwali na posterunku. Za to im chwała, bo byli bardzo pomocni.

Miedzy 3 a 4 okrążeniem miałam mega kryzys i po głowie krążyły mi różne złe myśli. To tak naprawdę Ci wolontariusze dodali mi otuchy i zapału żeby jednak nie poddać się i pozytywnie myśleć. Powiem Wam w tajemnicy jeszcze jedno: jestem od tych zawodów w gronie tych wszystkich kolarzy, którzy nie schodzą z roweru na sisiu! Yeaa!!! 😀 Nic strasznego :-D. To była tego dnia jedyna miła i ciepła chwila ;-).

Kiedy więc dotarłam szczęśliwie do strefy zmian po rowerze, byłam tak brudna i przemoczona, w butach rowerowych miałam takie bagno, że miałam problem z założeniem butów biegowych. Wyobraźcie sobie, że nagle przestało też padać. Niebo się nad nami zlitowało. Wystrzeliłam na trasę biegową jak rakieta. Ten bieg to była sprawa honoru! Chciałam dogonić tę zawodniczkę z którą przegrałam rywalizację na rowerze. Bardzo szybko, bo już na drugim kilometrze to się stało. Wyprzedziłam ją i za wszelką cenę chciałam utrzymać tempo, żeby mnie nie dogoniła. Nie wiedziałam przecież, jak ona jest przygotowana biegowo. Wyprzedziłam ją bezboleśnie i okazało się, że szybko straciła mnie z oczu i już nie dogoniła. Co jakiś czas oglądałam się za siebie i kontrolowałam sytuację. Po pierwszym okrążeniu, kiedy spiker powiedział, że jestem trzecia kobieta, wiedziałam, że moja pozycja jest niezagrożona. Biegło mi się dobrze i lekko, chociaż na drugim okrążeniu zaczęłam odczuwać jakby lekkie skurcze w tej prawej uszkodzonej na rowerze nodze. Modliłam się tylko, żeby noga nie odmówiła posłuszeństwa, no i nie odmówiła. 🙂

Kiedy wbiegłam na metę taka brudna i mokra czułam się kompletnie zgnojona ale szczęśliwa. Trasa mnie przetyrała i sponiewierała jak nic nigdy wcześniej. Piasek i brud miałam dosłownie wszędzie, a szczególnie w oczach i za paznokciami. Wzięłam prysznic na miejscu, ale piach wyciągałam z oczu jeszcze długo, długo po. Koleżanka Ewa Januszewska mówi: – deszczyk to dreszczyk, a im trudniej tym dumniej” więc jestem dumna tak jak ona :-).  Rowery było wstyd transportować tak były brudne, więc polewaliśmy wodą z wiaderka pod biurem zawodów. Z relacji innych osób wynika, że niektórym przerzutki przestały działać już na 3 okrążeniu trasy. Przyznam, że mi piach zaczął trzeć już na samym początku i tak przez całą trasę, ale na szczęście rower nie odmówił posłuszeństwa.  Ten triathlon to był najtrudniejszy start w moim życiu ever! Trasa rowerowa mnie zgnoiła, sponiewierała, zeszmaciła i upodliła jak żadna inna! Pokazała ile jeszcze przede mną pracy i nauki, ale pozwoliła mi mniemać, że jestem silna. To w bólach wywalczone 3 miejsce open, okupione ranami fizycznymi daje przedsmak trudu jaki przede mną na 1/2 IM w tym roku.

Wiecie co jest jeszcze fajnego w takich startach? Poznajesz znanych ludzi, możesz z nimi porozmawiać, dotknąć ich, uśmiechnąć się, zrobić sobie zdjęcie i zmotywować się do działania. Dziś na Triathlonie Szczytno sponsorem i gościem był wielki człowiek sportu – Pan Marian Woronin. Czy wiecie, że jego rekord na 100 m – 10 s ( a w rzeczywistości 9,992 bo został zaokrąglony) przez 38 lat czeka na pobicie i nie może się doczekać?

https://www.sport.pl/lekkoatletyka/7,64989,27177691,pobil-rekord-europy-i-w-nagrode-odkryl-pampersy-marian-woronin.html

Pan Marian marzy o tym, aby dożyć tej chwili.

I po to tu dziś przyjechałam! Żeby spotkać i poznać osobiście kolejnego wielkiego Polaka, który jest wzorem do naśladowania i motywacją.

Kiedy po dekoracji, organizator zabrał głos okazało się, że pojechał na trasę rowerową za ostatnim zawodnikiem, żeby przekonać się samemu co tam przeżyliśmy. Nie wie jak to zrobiliśmy, że to skończyliśmy, ale chyli czoła. Ja też nie wiem jak to zrobiłam, chyba głową.

Przez cały czas naszych zmagań, organizatorzy zastanawiali się czy nie odwołać z powodu pogody zmagań rodzinnych na dystansie duathlonu rodzinnego – 1km bieg + 5 km rower + 1 km bieg – rodzic dziecko. Na szczęście los się uśmiechnął i nagle przestało padać. Cieszę się, bo kiedy patrzyłam na te zmagania to wzruszyłam się. Często startowały naprawdę małe dzieciaki, najmłodszy uczestnik miał 4 lata. Debeśniak! Gdybyście go widzieli … łezka w oku się kręciła. Tacy ludzie, tacy bohaterowie nadają sens tym imprezom. Oby więcej takich było.

Jak widzicie znowu los spłatał figla, znowu sprawił niezapomniany start, pełen emocji i łez. Zostałam rzucona na głęboką wodę i nie było odwrotu. Zła pogoda nie mogła popsuć mi moich planów, zabawy i celu.  Kolejny raz jestem dumna, że nie poddałam się, że przekroczyłam swoje granice, że powalczyłam sama ze sobą.

To prawda: – ” uważaj na głos w Twojej głowie, który mówi, że nie dasz rady – łże skurwysyn.”!

Monika

p.s. Duże podziękowania dla mojego supporta Jarka, który pojechał ze mną, prowadził auto w dwie strony, bo ja byłam zmęczona, przemókł do suchej nitki kilka razy, przynosił i podawał bidony z jedzeniem i piciem i cierpliwie znosił moje zachcianki i żale.

Wasyl Grabowski – dziekuję za możliwość wykorzystania zdjęć.

Triathlon Szczytno 2022 – Mazury deszcz natury i cross medium

Monia


Pasjonuję się sportem od urodzenia. Miałam niestety długą przerwę, ale przeznaczenia nie da się oszukać. Od 3 lat nałogowo biegam. Są to głównie biegi na 5 km, 10 km, 3000m, półmaratony, sprint 100m. Mam na swoim koncie koronę półmaratonow i kilka biegów górskich, ale zdecydowanie wolę krótsze dystanse i sprint. Pływam, jeżdżę na rowerze mtb a przynajmniej staram się. Spróbowałam swoich sił w triathlonie i zakochałam się. Jeżdżę na nartach, łyżwach, chodzę po górach. Wszystko oczywiście razem z dziećmi.


Post navigation


Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *